Hello!
Leati z tej strony. :) W tym rozdziale trochę się dzieje. Mam nadzieję, że tylko nie przegięłam z natłokiem emocji, z jakimi Charles zmagał się jednego dnia. Może nie będę zdradzała reszty. Jak ja się rozgadałam! Dobrze, bez niepotrzebnego przedłużania, życzę miłego czytania!
Rozdział niebetowany.
♪ ♪ ♪
Dzień siódmy
Pogoda
zapowiadała się całkiem nieźle. Siedziałem na huśtawce w sadzie,
obserwując pracujących rodziców małej i ją samą. Raz po raz
zrywałem co dłuższe źdźbło trawy i rozrywałem je na części.
Czy
ta mała nigdy się nie rozstaje ze swoim pluszakiem? Cały dzień
taszczy go za sobą. Był już cały porwany i ubrudzony. Cud, że w
ogóle trzyma się w jednej całości. Sena skakała wokół dziadka,
pytając się o wszystko, czego się dotknął. Uciszyła się dopiero,
jak dał jej garść cukierków. Mała z uśmiechem na ustach podbiegła do huśtawki, na której siedziałem.
— Jeszcze
powiesz, że mam zejść, co nie?Rzuciłem z sarkazmem i tylko przesunąłem się w kąt huśtawki. Mała podskoczyła i zniżyła daszek tak, by nie świeciło jej w oczy słońce. Rozrzuciła cukierki na całej huśtawce i zajęła się otwieraniem jednego z nich. Widząc jak się męczy, wziąłem niepostrzeżenie jednego i otworzyłem. Zrobiłem tak z jeszcze trzema, po czym odłożyłem je tam, gdzie były ich miejsca. Mała zrezygnowała z otwierania cukierka i tak jak przewidziałem, zaczęła przetrząsać górę w poszukiwaniu jakiegoś otwartego. Gdy znalazła cztery, otworzone przeze mnie, złapała pluszaka, którego położyła na ziemi, opartego o rurę od huśtawki.
— Wiedziałam,
że mi pomożesz Markusie — powiedziała szeptem.
Gdybym
nie siedział tak blisko, nie usłyszałbym jej wypowiedzi. Co
ona tak uwielbia tego Markusa? Z chęcią pokazałbym jej, jak
wygląda mieszkanie w domu z rozwścieczonym duchem, ale zacząłem
się przyzwyczajać do tej rodziny. Sena przytuliła pluszaka do
piersi. Gdyby umiał oddychać, na pewno by go udusiła. Oparłem
głowę o wystającą poduszkę. Przyglądałem się spod
półprzymkniętych powiek ptakom na jabłoni. Wszystko, odliczając mlaskającą Senę, było monotonne. Myślałem, że zaraz zasnę.
Mrugnąłem,
a gdy otworzyłem oczy widziałem świat na czarno-biało.
Natychmiast się przebudziłem.
Zamrugałem kilkakrotnie. Zero efektu. Zerwałem się, pamiętając
żeby przypadkiem nie rozbujać huśtawki. Zacząłem wodzić
wzrokiem po całym sadzie. Wszystko wyglądało jak w starym filmie.
Co jest grane?! Zacisnąłem powieki najmocniej jak umiałem.
Odsunąłem się też kilka kroków od huśtawki. Gdy je otworzyłem,
widziałem już wszystko normalnie.
Pierwszy
raz coś mnie tak przeraziło w życiu po życiu. Roztrzęsiony,
postanowiłem pójść do pokoju. Wchodząc po schodach do domu,
zobaczyłem Sfinksa pałętającego się mi między nogami. Chyba
chciał wejść do domu. Rozglądnąłem się wokoło. Nikogo nie
zobaczyłem. Wszyscy byli za domem. Otworzyłem drzwi, żeby wpuścić
kota. Gdy je za sobą zamknąłem, zobaczyłem zdziwioną minę pana
domu. Spojrzałem na niego jeszcze bardziej przerażony, niż byłem.
Jaki ze mnie tłumok! Przecież poszedł do domu chwilę przede mną.
Po chwili drzwi otworzyły się ponownie i weszła młoda mama.
— Kochanie
to ty otwierałaś przed chwilą drzwi?
— Przecież
weszłam, prawda? — podeszła do barku w kuchni.
— Tak,
ale ja się pytam czy wcześniej otwierałaś drzwi?
— Nie,
a co? - oparła się łokciami o blat.
— Nic
po prostu wydawało mi się, że ktoś wszedł.
— Pewnie
to wiatr.
Obeszła
barek i pocałowała męża w kuchennym fartuchu.
Wywróciłem oczami. Co prawda upiekło mi się, ale czy musieli się
od razu migdalić? Zniesmaczony wszedłem na piętro. Zastałem
otwarte drzwi mojego pokoju. Spostrzegłem
Sfinksa leżącego na moim łóżku. Jeszcze
tego brakowało. — Nawet we własnym pokoju nie mieć prywatności!
Gdy to powiedziałem, kot podniósł głowę i spojrzał na mnie przepraszająco. No cóż, przynajmniej zwierzak jest po mojej stronie. Podszedłem do lustra. Jak dobrze byłoby zobaczyć swoje odbicie. Na szczęście ubrania się nie brudzą. Odwróciłem się w stronę szafy. Zanim ją otworzyłem, spojrzałem na korytarz, aby sprawdzić czy nikt nie idzie. Upewniony otworzyłem stare drzwi. Górowały tu teraz ciuchy małej. Pełno spódniczek, sukienek i butów. Jednak moją uwagę przykuł karton na samym dole. Schyliłem się i wyciągnąłem go z szafy. Wstając, musiałem się oczywiście walnąć w głowę. To znaczy, ja nic nie poczułem, ale szafa się zatrzęsła.
Stanąłem
na chwilę w bezruchu, ale nikt nie przyszedł. Zająłem się zatem
oglądaniem kartonu. Na górze czarnym markerem napisano „Ubrania
do wyrzucenia”. Na szczęście pudełko było niezaklejone taśmą,
więc po cichu je otworzyłem. Te „ubrania” były moje. No tak,
nikt przez trzydzieści lat nie otwierał szafy, więc i nie wyjmował
moich zakurzonych, starych szmat – tak je można już nazwać. Zamyślony wziąłem karton i poszedłem na strych. Na korytarzu, po prawej stronie schodów, otworzyłem wejście i
wyciągnąłem drabinę. Wtaszczyłem pudło i zamknąłem za sobą
wejście.
Stare
deski na podłodze zatrzeszczały w proteście. Podszedłem do okna w
przeciwległej ścianie. Prócz niego była jeszcze goła żarówka
pod sufitem, ale dziś było wystarczająco jasno i pogodnie, aby
wystarczyło mi tylko światło dzienne. Oparłem się o spróchniały
parapet plecami i wyciągnąłem nogi. Przez chwilę lustrowałem
pomieszczenie. Było tu mnóstwo rzeczy poprzedników rodziny Seny.
Niektórzy coś przypadkowo zostawiali, inni dawali jakiś prezent w podzięce
za krótkie zakwaterowanie. Wszystkie te rzeczy trafiały tu.
Westchnąłem
i zabrałem się za otwieranie pudła. Wypakowałem soje stare
koszule i kilka par spodni. Na samym dnie zauważyłem zdjęcie. Wyciągnąłem je. Ja,
mama z ojcem i brat. Mama była już w ciąży z siostrą Anią. Odwróciłem je. Widniała tam data – 24 kwietnia 1975 rok.
Pamiętam ten dzień. Mama zaprosiła fotografa, aby zrobił nam
ostatnie zdjęcie w starym domu. Czyli w tym. Mieliśmy się
wyprowadzić. Zostało kilka dni, a ja. A ja...
Wypuściłem
z ręki zdjęcie, żeby zacisnąć pięści. Koniec z tymi
wspominkami. Wrzuciłem z powrotem wszystko do pudła i zamknąłem
je. Zaraz potem cisnąłem je w kąt strychu. Byłem taki
zdenerwowany i zły na siebie, że wiedziałem, że jeżeli się nie
wyładuję na czymś, to mogę coś zrobić rodzinie Seny. Tego byśmy nie
chcieli. Spojrzałem przez okno na sad. Nikogo nie było. Wpadł mi do głowy pewien pomysł. Nigdy
wcześniej tego nie robiłem. Zamknąłem oczy i przeszedłem przez
okno. Po ułamku sekundy, poczułem jak ląduję na ziemi.
Przeszedłem
przez ogród i poszedłem do sadu. Niedaleko jabłoni stała sterta ściętych gałęzi. Podniosłem jedną z nich i z całej siły
rzuciłem nią przez płot. Zaraz potem zrobiłem to samo z drugą i trzecią. Wiedziałem, że na nich mogę się wyładować. Dałem upust emocjom, które się we mnie
od dawna kłębiły. Rzucałem
jedną za drugą. W końcu się skończyły, więc walnąłem z całej
siły nogą w niewinne drzewo. Posypały się liście. Znów chciałem zająć się gałęźmi, gdy usłyszałem za sobą głos Michela.
— Przestań! Jeżeli to ty Charles, a to jest raczej pewne, to natychmiast przestań! Ktoś może zauważyć samoistnie latające gałęzie!
Starszy
pan podszedł do mnie i chciał coś jeszcze powiedzieć, gdy ja nie
wytrzymałem. Jak może jeszcze prawić mi kazania?!
— Odejdź! — krzyczałem — Wracaj do domu! Nie chcę ci zrobić krzywdy, a
mogę stracić kontrolę nad sobą! Wracaj!
W
moim głosie było słychać nutę rozpaczy. Jednak coś w spojrzeniu
starca zdziwiło mnie. Na chwilę przestałem krzyczeć i przyjrzałem
się mu uważnie. Patrzył się nie w stronę, w którą leciały gałęzie, ale na mnie. Na mnie?!
— Widzisz
mnie?
Michel
był przez chwilę przerażony, ale zaraz potem chyba mnie zrozumiał.
Wypuściłem z wrażenia jabłko. Spojrzałem niepewnie na starca.
Wszystko trwało chyba sekundę, gdy mi odpowiedział. Odpowiedział!
— Widzę
i słyszę.
Spojrzałem
w dół. Widziałem siebie w kolorach. Nie takich pastelowych jak
zawsze, ale normalnie. Bylem tylko trochę przezroczysty. Ujawniłem
się. Pierwszy raz od trzydziestu lat się ujawniłem. Wyszczerzyłem się w triumfalnym uśmiechu.— Widzisz mnie! Jak wyglądam?
— Całkiem nieźle. Nawet jak na umarlaka. Jednak to chyba nie jest pokaz mody ubiegłego wieku, więc raczej dziwnie wyglądasz.
— Potrafisz człowieka zdołować — udałem obruszenie.
— Naprawdę Charles, nie żartuję. To nie są przelewki. Co...
— ...jeżeli ktoś mnie zobaczy. Wiem. Jednak mogę cię o coś prosić?
— Jak już musisz.
— Daj mi swoje okulary.
Starzec odruchowo dotkną oprawek. Popatrzył się na mnie pytająco, ale ściągnął je z głowy.
— Powiedziałbyś chociaż, po co ci one.
Spojrzałem na niego wymownie.
— Jakbyś się nie widział przez ponad trzydzieści lat, to sam chciałbyś zobaczyć jak wyglądasz.
— Może jest w tym ziarno prawdy.
Ostatni raz spojrzałem z rezygnacją na Michela. Podniosłem okulary na wysokość twarzy. Uśmiechnąłem się. Wszystko było znajome – te same rozczochrane włosy, czerwona, wymięta koszula, roześmiane oczy. Jak dobrze było wreszcie ujrzeć swoje odbicie. Nagle moja postać zamigotała. Podniosłem wzrok. Widać czas było znikać. Ile bym dał, abym mógł znów uwolnić się od tego domu i spacerować po mieście. Nie, żebym tego nie robił. Jednak to nie było to! Chciałbym wejść normalnie do sklepu, zamówić coś, a może pospacerować z dziewczyną czy połazić z kumplami.
Oddałem mu okulary. Spojrzałem na dom. Wszystko spoko, ale jak mam zniknąć? Wyciągnąłem przed siebie ręce. Ujawniłem się gdy byłem zły. To może tak...
— Widać mnie?
Spojrzałem na starca. Nie odpowiedział. Wpatrywał się tępo w miejsce gdzie do niedawna stałem. Spojrzałem ponownie na wyciągnięte ręce. Pastelowe kolorki, cudnie! Ponownie byłem prawie całkowicie przezroczysty.Włożyłem ręce do kieszeni. W międzyczasie Sena przyszła do ogrodu. Jak można się było domyślić - ciągnęła nieszczęsnego miśka za sobą. Zamieniła kilka zdań z Michelem, ale nie zbyt mnie to interesowało.
Podszedłem do płotu. Stary, zaniedbany sad ciągnął się do linii drzew. Dalej widniały porośnięte lasem wzgórza. Gdzieś za tymi wzgórzami jest moja rodzina. Ciekawe, kim został mój brat? Uśmiechnąłem się pod nosem. Jak mi się dzisiaj na wspominki wzięło! Odwróciłem się. Sena nadal nawijała jak szalona coś o mamie, ubraniach i wyprawie do miasta. Biedny Bonnii! Jego koralikowe oczy mało nie odpadły. Co ona z nim robi? Dobrze, że szybko odzyskałem swoją piłkę. Nie chcę wiedzieć, jakby teraz wyglądała! Właśnie gdzie ja ją mam?
Zacząłem grzebać w kieszeni.W końcu wyciągnąłem ją. Przymrużyłem oko. Jakby tak trafić w jej miśka... Przymierzyłem się do rzutu i... piłka wypadła mi z ręki. Znów widziałem wszystko na czarno-biało. Postąpiłem tak samo jak poprzednio - zacisnąłem mocno powieki. Nic, zero efektu. Rozglądnąłem się. Teraz było inaczej. Dominowała czerń. Postanowiłem się tym nie przejmować. Zacząłem iść w stronę domu.
Gdy przechodziłem koło Seny i Michela, coś się zmieniło. Biel i szarość zaczęły zlewać się w jedno i tworzyć czarną plamę. Zatrzymałem się. Spojrzałem z przestrachem na małą. Jej misiek był wyjątkowo wyraźny, biorąc pod uwagę to, że nic już prawię nie widziałem. Otaczała go czarna poświata. Nagle wyskoczyło z pluszaka coś na styl cienia. Zatoczyłem się do tyłu.
Zrozumiałem wtedy wszystko. Demon. Jeszcze na dodatek chciał się mnie pozbyć. Upadłem. Nie mogłem złapać tchu. Poczułem, że tracę przytomność, o ile to możliwe - przecież jestem duchem. Leżałem jak ostatni mięczak na trawie i przerażony przyglądałem się demonowi. Bezkształtna masa co jakiś czas się dzieliła, by zaraz potem złączyć się w jedno. Wiedziałem, że to tylko ostrzeżenie. Powieki zaczęły mi ciążyć. Opadłem w ciemność.
.
Witam :)
OdpowiedzUsuńNie będę komentować pod kątem wyłapywania błędów, bo jestem leniwą oportunistką, nie zwracającą uwagi na takie rzeczy. Poza tym po prostu nie jestem ekspertem, dlatego zaglądając do Was będę pisać co mi się podoba w samej fabule :)
Czytałam wczoraj przed snem i powiem szczerze, że pod koniec tego rozdziału zaczęłam odczuwać napięcie. Well done Leati! Ale od początku...
Charles, duch. Pierwsza myśl była taka, że dziewczynka pewnie z marszu zauważy chłopaka, a potem będziemy się roztkliwiać nad piękną przyjaźnią. Na szczęście nie wprowadziłyście tego z marszu, o ile w ogóle zamierzacie wprowadzić. Uf.
Uwielbiam postać małej! O... Co za przebiegły gadzik ^^ Tylko, że... Sena wydaje mi się zbyt cwana. Znaczy... Jako mały nieboraczek nie miałam jeszcze w główce rozwiniętego pojęcia kombinowania na tyle, żeby załatwiać sobie słodycze w ten sposób. Ale ja byłam frajerskim dzieciaczkiem, wierzącym w uczciwość całego świata xD
Podziwiam Cię Chesshe za napisanie całego rozdziału z perspektywy młodej. Sama próbowałam u siebie i nie uważam, żeby wyszło mi to dobrze. Tym bardziej plus.
Nawiedzony misiek. Od czasu obejrzenia Annabelle rajcuję się motywem demonicznych zabawek jak dzika. Szczególnie ciekawe doświadczenia mam sprzed matury, kiedy spałam po 4 godziny dziennie i potrafiłam obudzić się o 3:00 patrząc na pluszaki na szafce. Więcej :)!
No i dziadek-wychowawca. Ciekawe jak zbudujecie dalej relację.
Pozdrawiam!
Ciaossu, Nilsineri!
UsuńDziękuję za miłe słowa. Cóż, chyba każdy mówi mi, że Sena jest zbyt rozwinięta, jak na swój wiek, ale co tam! Przynajmniej jest temat do kontrowersji. Natomiast jesteś pierwszą osobą, której się to podoba.
Nie ma co mnie podziwiać, to było trudne zadanie i nie sądzę, że udało mi się je wypełnić jakoś szczególnie dobrze.
Za Leati nie będę się wypowiadać.
Cóż, nawiedzone zabawki zawsze są na liście rzeczy pożądanych. ^,^ Miło nam, że opowiadanie ci się spodobało. Nie zawiedziemy Twoich oczekiwań, a przynajmniej mam taką nadzieję. :)
Również pozdrawiam!
Jak się was namnożyło! Troje to w końcu już tłum. :) Nie żebym grymasiła! Wprost przeciwnie. Im nas więcej tym weselej. :)
UsuńCo do jakiś pięknych przyjaźni, przeradzających się w miłość - ja i Chesshe nie cierpimy takich tematów (czyli romansów). Nie mówię, że nie można czasami coś takiego przeczytać czy napisać. Jednak jak każda wymiana zdań ma ociekać słodyczą... nie no, to jest już niesmaczne!
Ja również dziękuję, za wszystko co napisałaś.
Pozdrawiam, Leati!
Muszę przyznać, że jest to zupełnie inny obraz ducha niż taki, z jakimi do tej pory miałam do czynienia. Nie jest lepszy ani gorszy – jest po prostu całkowicie inny :)
OdpowiedzUsuńNo powiem, że przykułyście moją uwagę :D opętana zabawka to bardzo dobry motyw. I fajnie, że Charles choć na chwilę mógł być zauważony ;)
Pozdrawiam,
legna