Hello!
Przepraszałam już wczoraj, więc nie będę się powtarzać. Nie ma się też co rozgadywać. Przed wami pierwszy rozdział Cyklu Utraconej Wiary: Tomu I Utraty. Bez
niepotrzebnego przedłużania, życzę miłego czytania!
Leati
♪ ♪ ♪
Obniżył lot i wylądował. Prawie. Tak naprawdę runął jak kłoda na chodnik. Przeturlał się po kostkach i wpadł w stos siana. W panice rozejrzał się po okolicy. W oddali, między budynkami, przeszła jakaś para. Wciągnął gwałtownie powietrze. Nie zauważyli go. Wstał, otrzepał się z siana i wyprostował pogięte ubranie. Przeczesał dłonią włosy i udawał, że nic się nie stało.
W wolny dzień po ulicach Ismeii
przechadzały się tłumy ludzi. Było to jedyne miasto, w którym
można było zetknąć się z Anarcarnami * bez konsekwencji otwartej wojny. Ismeia to
centrum Venter, a także jej stolica. Rozwinął się tu głównie
handel. Szarzy przychodzą do części ze straganami z towarami na sprzedaż. Można tu znaleźć wszystko – od egzotycznych owoców po ręcznie robione wazy. Szarzy to
ludzie, którzy nie wierzą w Boginie. Dołączają do nich również
ci, którzy nie wyspecjalizowali się w żadnej frakcji.
Izares szedł dumnie między budynkami. Roześmiane dzieci bawiły się wokół fontanny. Dzień był gorący. Na bezchmurnym niebie wisiała tarcza słońca. Mała dziewczynka wbiegła na niego. Na chwilę zesztywniała, po czym przeprosiła i pobiegła dalej. Budynek zarządu mieścił się dwie przecznice
dalej. Dopiero teraz przypominał sobie, że ma schować skrzydła.
Miał nadzieję, że wszyscy będą myśleć iż dopiero wylądował.
— Izaresie, jak dobrze cię widzieć! — powiedział ktoś od strony straganów.
Chłopak się skrzywił. Odwrócił się niechętnie. Spojrzał na rzeczy rozstawione na straganie. Piękne materiały zostały rozłożone w wachlarz, a przechodnie nie mogli oderwać wzroku od wzorów zdobiących je. Izaresowi coś te materiały przypominały. Podniósł wzrok na mężczyznę. Niechęć minęła, jak ręką odjął. Chłopak uśmiechnął się.
— Mnie również jest miło cię
widzieć, foas ** Lumin — ukłonił się.
— Co cię tu, chłopcze sprowadza? —
mężczyzna przeszedł wkoło swojego straganu.
— Miałem coś dostarczyć do
Głównego Zarządu.— Awansowałeś?
— Skąd foas wie?
— Widziałem jak lądowałeś —
uśmiechnął się chytrze.
— Super — chłopak się zasępił.
— Spokojnie, nikt inny nie widział.
Foas Arteru Lumin był Szarym z
wyboru. Wolał odejść od rodziny i wieść skromne życie niż brać
udział w nieustających walkach. Izares podziwiał go za to. Taka
odwaga jest rzadko spotykana. Chłopak czasem nazywał go „Szarym
dziadkiem”, chociaż mężczyzna nie był taki stary. Lumin
opiekował się bowiem Izaresem w czasie gdy jego rodzina wyjeżdżała
służbowo. Lumin akceptował Izarasa i jego wiarę w Boginie oraz
wyższość swojej rasy, a i Izares nigdy nie wspominał tego przy
nim. Chłopak rozmawiał jeszcze chwilę z mężczyzną. Musiał już iść, więc uśmiechnął się, podziękował za rozmowę i obiecał, że przyjdzie później. Arteru pokręcił jeszcze głową, po czym wrócił
do pracy.
Budynek Głównego Zarządu
prezentował się okazale. Bogato zdobione kolumny, witraże w oknach
i ornamenty – to tylko niektóre z cudów architektonicznych na tym
budynku. Izares otworzył ciężkie, ciemne drzwi i wszedł do
korytarza. Szepty z wielu sal rozchodziły się przytłumionym echem po korytarzu. Odgłos kroków chłopaka odbijał się od ścian. Przeszedł przez kilka krętych korytarzy, pokonał klatkę schodową, po czym dotarł do jednych drzwi i zapukał.
— Proszę — dobiegł go głos.
Posłusznie otworzył je i wszedł do
pokoju. Rozejrzał się.
Sufit pokrywały zdobienia, które
miały odwzorowanie w podłodze. Ciemne meble kontrastowały z jasnymi ścianami. Na nich zaś
wisiały malowidła przedstawiające Dzień Zmiany jak
i same Boginie, Luxrus i Tenebris. Na środku pokoju stało biurko.
Za nim siedział mężczyzna rasy Anarcarn. Oczy chłopca rozjaśniła radość. Mężczyzna przed nim pełnił najważniejszą funkcję w Ismeii, można ją było porównać do ministra tego miasta. Akceptował on również
rasę Beon jak i Szarych, więc większość osób z Venter
głosowała, aby to on boją władzę w Ismeii.
— Wow. Zmieniło się tu odkąd
ostatni raz byłem u foasa. — Izares ukłonił się gdy tylko
mężczyzna podniósł głowę znad sterty papierów.
— Izares! Gdzieś ty się podziewał?
— Jak to „gdzie”? Ach! Ty nie
widziałeś! — Izares uśmiechnął się szyderczo.
Chłopak wysunął skrzydła i
zaprezentował je w pełnej okazałości. Mężczyzna pełnym uznania
wzrokiem taksował skrzydła Izaresa. Tworzyła je tak cienka
powłoka, że wydawało się iż patrzy się na mgiełkę. Tylko
ogólny kształt zarysowywały przezroczyste kości, które nadawały
im drapieżnego wyglądu. Mężczyzna powoli wstał i podszedł do chłopaka.
— Chodź za mną. Pokażę ci
kolejną zmienioną rzecz w tym budynku.
Zaprowadził Izaresa do
klatki schodowej. Chłopak nie dał mężczyźnie dojść do głosu. Cały czas opowiadał o wszystkim, co się ostatnimi czasy działo w szeregach jego armii. Mężczyzna słuchał uważnie paplaniny chłopaka, chodź tak na prawdę za dużo go to nie obchodziło. Czasami dopytał się o co ważniejsze sprawy. Nawet nie zauważyli jak stanęli
przed ogromnymi drzwiami. To za tymi drzwiami awansowano ludzi bądź ich degradowano. Izares uśmiechnął się do swoich wspomnień.
Mężczyzna otworzył drzwi i zaprosił chłopaka do środka. Sala została znacznie powiększona. Odmalowano ściany i zmieniono parkiet. Przez środek przebiegał dywan. Mężczyzna obserwował chłopaka, podczas gdy tamten zachwycał się zmianami. Na chwilę oddalił się od chłopaka by zaraz wrócić. Rzucił mu miecz. Chłopak uniósł brwi.
— Będziesz tak stał i się głupio patrzył, czy pokarzesz na co cię stać — powiedział mężczyzna.
Izaresowi nie było potrzeba lepszej zachęty. Już po chwili wywijali w powietrzu mieczami, jak za dawnych lat. Tylko, że teraz broń była prawdziwa, chłopak starszy i bardziej doświadczony. Podczas gdy Izares zagapił się, on rzucił się na niego i przeciął mu rękaw. Chłopak uskoczył w bok.
— Jeden zero dla mnie — rzucił mężczyzna.
— Tylko, że ty będziesz za to płacił — odparł chłopak przyglądając się swojej koszuli.
— Żebyś się nie zdziwił.
Po chwili znów zaczęli swoją "walkę". Gdy obydwoje nie mieli już sił, mężczyzna uśmiechnął się konspiracyjnie. Izares zamrugał zaskoczony. Oddał mężczyźnie broń, a gdy ten wrócił zapytał:
— Co się tak cieszysz?
— Wygrałem — powiedział dumnie mężczyzna.
Chłopak przyglądał się mu skonsternowany. Po chwili zaczął się jednak serdecznie śmiać.
— Taki dobry jestem? Nie udawaj, bo i tak nie uwierzę.
— Będziesz tak stał i się głupio patrzył, czy pokarzesz na co cię stać — powiedział mężczyzna.
Izaresowi nie było potrzeba lepszej zachęty. Już po chwili wywijali w powietrzu mieczami, jak za dawnych lat. Tylko, że teraz broń była prawdziwa, chłopak starszy i bardziej doświadczony. Podczas gdy Izares zagapił się, on rzucił się na niego i przeciął mu rękaw. Chłopak uskoczył w bok.
— Jeden zero dla mnie — rzucił mężczyzna.
— Tylko, że ty będziesz za to płacił — odparł chłopak przyglądając się swojej koszuli.
— Żebyś się nie zdziwił.
Po chwili znów zaczęli swoją "walkę". Gdy obydwoje nie mieli już sił, mężczyzna uśmiechnął się konspiracyjnie. Izares zamrugał zaskoczony. Oddał mężczyźnie broń, a gdy ten wrócił zapytał:
— Co się tak cieszysz?
— Wygrałem — powiedział dumnie mężczyzna.
Chłopak przyglądał się mu skonsternowany. Po chwili zaczął się jednak serdecznie śmiać.
— Taki dobry jestem? Nie udawaj, bo i tak nie uwierzę.
— Masz zadatki na generała.
— Wiem – uśmiechnął się
Izares.
— Wasza rasa to samochwały.
— Wcale nie!
— Ależ tak! Ty natomiast jesteś z nich najgorszy.
— Ależ tak! Ty natomiast jesteś z nich najgorszy.
— Tu się z tobą zgodzę — rzucił z uśmiechem — ale i tak kupujesz mi nową
koszulę.
— Skoro tak mówisz — mężczyzna udał załamanie.
—Dobra, a teraz masz to — podał
mężczyźnie rulon papieru – ojciec kazał przekazać.
— Podziękuj mu.
— Dobrze. To chyba ja już pójdę —
wskazał kciukiem na drzwi.
— Idź, ale uważaj na siebie.
— Dlaczego? Przecież nie jestem już
dzieckiem, a w Ismeii nie ma już takich osób, które mogą chcieć
mojej śmierci.
— Osób nie, ale niedługo dojdzie
do bitwy.
Izares spojrzał na niego, potem na kopertę. Czy o tym pisał jego ojciec? Spojrzał na mężczyznę. Ten to wie jak dzień zniszczyć. Milczał przez chwilę po czym zapytał:
Izares spojrzał na niego, potem na kopertę. Czy o tym pisał jego ojciec? Spojrzał na mężczyznę. Ten to wie jak dzień zniszczyć. Milczał przez chwilę po czym zapytał:
— Gdzie? — zapytał.
— Tego nie wiem, ale niedługo. Anarcarnowie
szykują się do wojny. Przekaż to ojcu.
— Dobrze.
Izares wyszedł z budynku Głównego
Zarządu i poszedł do części handlowej. Foas Lumin czekał już na
niego. Chłopak podszedł do mężczyzny. Ten widząc, że coś jest nie tak od razu przygasł i zapytał jednym tchem:— Co się stało? Coś z armią? Rodzina?
— Foas Lumin, spokojnie. Chociaż może nie do końca... Szykuje się bitwa, o ile nie wojna. Anarcarnowie już się szykują. Muszę teraz niestety przekazać to ojcu. Nie wiemy kiedy może dojść do starcia. Obiecaj mi, że nie będziesz się w to mieszał!
— Dobrze, obiecuję.
— Uważaj na siebie.
— Ty chłopcze również... Ty również.
Pożegnali się, Izares wysunął skrzydła. Już po chwili starzec patrzył za znikającą w oddali sylwetką chłopaka. Po chwili foas Lumin stał już przy swoim straganie. Tylko, że teraz był trochę bardziej zaniepokojony.
* Nazwa jednej z ras.
** Wymyślony przeze mnie zwrot grzecznościowy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz