Ciaossu, Wszystkim!
Wybaczcie opóźnienie, jednakże przez ostatni tydzień nie miałam nawet pięciu wolnych minut, aby wstawić rozdział. No, ale korzystając z tego, iż tylko winni się tłumaczą, (nie żebym nie czuła się winna) oszczędzę Wam cierpienia wypadających gałek ocznych. Przejdźmy więc do części właściwej.
Ach! Jeszcze jedna sprawa, ponieważ prawdopodobnie nie będzie mi się chciało wrzucać dodatkowego postu z informacją, oficjalnie skończyły nam się gotowe rozdziały i od teraz wpisy mogą pojawiać się rzadziej.
Chesshe
◘ ◘ ◘
Młoda
kobieta przycisnęła wilgotny materiał do wciąż krwawiącej rany,
ciężarem ciała unieruchamiając swojego pacjenta. Zręcznie
operowała szczypcami, starając się wyciągnąć zabłąkaną kulę,
jednocześnie uważając, aby nie sprawić chłopakowi więcej bólu.
Z trudem jednak się hamowała. Najlogiczniejszym wyjściem byłoby
odwrócić się, odesłać go do miejscowego medyka i zapomnieć o
całym zajściu, jednak nie potrafiła się na to zdobyć.
To
nie w jej stylu, nie mogłaby tak po prostu odmówić pomocy
przyjacielowi. Tym bardziej, że jeśli którykolwiek z Rady
dowiedziałby się o tym występku, Leiftan zostałby zdegradowany.
Nie mogła do tego dopuścić.
Abia
westchnęła lekko, znów skupiając się na operacji. Po kilku
nieudanych akcjach, podobnych do tej, musiała przyzwyczaić się do
takich zabiegów, więc w sumie rozumiała wybór Leiftana. W tych
czasach trudno o uczciwego medyka. Kilka minut później Abia wstała i z małym pociskiem w ręce, udała się do osobnego pomieszczenia, w celu zlikwidowania dowodów zbrodni, dając tym samym czas Leiftanowi na doprowadzenie się do porządku.
Chłopak uniósł się na łokciach, wpatrując się zamyślonym wzrokiem w znikającą za drzwiami sylwetkę dziewczyny. Przeczesał dłonią bordowe włosy, szarpiąc delikatnie za splątane kosmyki.
Nie ważne co Abia o tym sądzi, było warto. Każda chwila spędzona na poszukiwaniu Lunanisów była warta każdej rany. Od zawsze fascynowały go te zwierzęta, były jedyne w swoim rodzaju.
Księżycowe Psy. Idealni towarzysze. Lunanisy były bardzo nieufne w stosunku do obcych, jeśli jednak ktoś zdołał zaskarbić sobie ich przychylność, pozostawały wierne aż do śmierci. Wielu ludzi od lat próbowało handlować tymi pięknymi stworzeniami, głównie ze względu na ich niezwykłą rzadkość. Jednak Lunanisy nienawidzą niewoli.
W klatkach nikną w oczach, odmawiają pożywienia, a także stają się apatyczne, w następstwie czego umierają. Niestety, łasych na pieniądze kupców to nie powstrzymało
i pomimo
ostrzeżeń wciąż polowali na Księżycowe Psy.
Poskutkowało
to niemal całkowitym wyginięciem tych stworzeń w dwieście
trzydziestym trzecim siewie naszej ery.* Właśnie wtedy władze
zaczęły działać i od następnego siewu Lunanisy zostały objęte
ochroną. Zaś same Księżycowe Psy ukryły się przed ludzkimi
oczyma, z czasem stając się jedynie nieosiągalną legendą. Leiftan powoli usiadł i, uważając na zranione ramię, ostrożnie wciągnął na siebie koszulę. Wstał z drewnianego stołu i ruszył w stronę drzwi przeciwnych do tych, w których niedawno zniknęła jego towarzyszka. Jeszcze by tego brakowało, żeby zaczęła prawić mu wykłady na temat zbytniego oddalania się od kolonii.
— Wybierasz się gdzieś? — Cichy, kpiący głos wdarł się w jego myśli. O wilku mowa. Odwrócił się na pięcie, posyłając w stronę Abii chłodny uśmiech.
Czarnowłosa dziewczyna była jedną z nielicznych osób, które momentami tolerował. Od lat ratowała mu tyłek z najróżniejszych opresji i jako jedyna zawsze stała za nim murem. To było wkurzające... przez większość czasu.
— Ależ skąd.
— Posłuchaj, Leiftan. Naprawdę rozumiem twoją fascynację Lunanisami. Sama nieraz marzyłam o tym, aby je spotkać, ale wyrosłam już z tego. Natomiast twoja obsesja staje się co najmniej niepokojąca — powiedziała Abia, zakładając ręce na piersiach.
— Jasne — syknął, zirytowany na słowa towarzyszki. Ona też uważała, że Lunanisy to jedynie dziecięce mrzonki. Bajki, które opowiadają matki swoim dzieciom na dobranoc.
— Musisz w końcu dorosnąć. Lunanisy nie istnieją, pogódź się z tym! I ja, i ty dobrze wiemy, że jeśli tego nie zrobisz, sprowadzisz na siebie jeszcze większe kłopoty!
— Od kiedy cię to obchodzi? — zapytał, aż nazbyt dosadnie zdając sobie sprawę z ich relacji, które, pomimo długoletniej znajomości, wcale nie były jakoś szczególnie ciepłe. A przynajmniej z jego strony.
— Od kiedy musiałam oglądać twój pogrzeb. Nawiasem mówiąc, przybył na niego minister. — Ach, to. Kompletnie zapomniał o tym małym darze Abii.
— Ałć.
Zielone oczy Leiftana za znużeniem obserwowały, jak jej zwykle sina skóra nabiera intensywnego odcienia różu pod wpływem wzburzenia. Dziewczyna zatrzęsła się niekontrolowanie, zamykając oczy, zupełnie jakby próbowała opanować targające nią emocje. Dopiero po chwili odpowiedziała, a jej lodowaty głos odbił się echem od drewnianych ścian domku:
— Jeśli
zamierzasz utonąć w tym bagnie po szyję, proszę bardzo. Jednak
nie licz na mnie więcej, bo nie mam najmniejszego zamiaru cię z
niego wyciągać. A teraz wynoś się stąd.
Leiftan
przez chwilę mierzył dziewczynę spojrzeniem, po czym, posyłając
jej drwiące wykrzywienie warg, mające imitować uśmiech, opuścił
domek.
Niedługo
jej przejdzie. Zawsze przechodzi. A tymczasem musiał zastanowić
się, jak ukryć przed Radą fakt, iż znów wymknął się poza
granice terenu, należącego do Anarcarnów.
◘ ◘ ◘
Biegł,
nie zwracając uwagi na fakt, że rozchlapywana na około woda moczy
jego skórzane spodnie. W dni, takie jak ten trochę żałował
swojego pochodzenia. Podczas ulewnych deszczy rasa Anarcarnów nie miała
łatwego życia.
W
czasie Wielkiego Podziału, zostali zepchnięci na niziny Venter,
wobec czego w udziale przypadły im tereny podmokłe. To znacznie
utrudniało życie, zwłaszcza w zestawieniu z Beonami, którzy teraz
zapewne cieszą się ze swoich szczelnych domów, gdzieś wysoko w górach Kenrejskich.**
Z
ponurych rozmyślań wyrwało go zderzenie z czymś. Coś nie było
na tyle silne, aby zwalić go z nóg, ale również nie tak słabe,
żeby w ogóle tego nie poczuł.
Z
konsternacją spojrzał w dół, dostrzegając młodego Anarcarna, który właśnie otrząsnął się z szoku, po spotkaniu
pierwszego stopnia z błotnistą kałużą. Najwidoczniej nawet nie
brał pod uwagę możliwości zderzenia się z kimś. Biedactwo.
Chłopczyk,
na oko dwunastoletni uniósł na niego swoje ogromne, błyszczące ze
strachu oczy i trzęsąc się zauważalnie, wymamrotał ciche
przeprosiny.
Zaraz
jednak odzyskał rezon, zauważając z kim ma do czynienia.
— Foas Leiftan Voron Kassler, generał Mericross wzywa cię do siebie.
— Foas Leiftan Voron Kassler, generał Mericross wzywa cię do siebie.
— Och?
A cóż to się stało?
— Jeśli mogę wyrazić swoją opinię, po mojemu tu chodzi o bitwę. Od świtu generałowie zbierają siły zbrojne. Podobno chodzi o walkę w Ismeii, ale lepiej foas Kassler zrobi, jeśli zapyta o wieści u źródła. — Po tych słowach młody posłaniec, wysyłając Leiftanowi szeroki uśmiech, pobiegł dalej.
— Jeśli mogę wyrazić swoją opinię, po mojemu tu chodzi o bitwę. Od świtu generałowie zbierają siły zbrojne. Podobno chodzi o walkę w Ismeii, ale lepiej foas Kassler zrobi, jeśli zapyta o wieści u źródła. — Po tych słowach młody posłaniec, wysyłając Leiftanowi szeroki uśmiech, pobiegł dalej.
Leiftan
tylko niemrawo kiwnął głową, po czym ruszył w stronę Głównego
Biura od Spraw Wojennych Anarcarnów, gdzie, jak myślał, znajdowało się
źródło informacji, w postaci generał Mericross.
W
normalnych okolicznościach wykazywałby więcej entuzjazmu, ale że
nie chciał mieć na ten moment nic wspólnego z wszelką władzą,
nie potrafił cieszyć się z nadchodzącej bitwy. Czas pokarze co z
tego wyniknie, a tymczasem młody Anarcarn musiał zaspokoić swoje
pragnienie wiedzy.
◘ ◘ ◘
Wzburzony
chłopak opuścił budynek Głównego Biura. Naprawdę był w stanie
zrozumieć wiele rzeczy, również to, że władze nie do końca mu
ufały w związku z jego niektórymi wybrykami, ale to była
zdecydowana przesada!
W
jego uszach wciąż rozbrzmiewał głos generał Mericross. „Jeśli
zawiedziesz, możesz pożegnać się z korpusem zwiadowczym.”. Wypowiedziane oschłym głosem słowa, zupełnie jakby generał stwierdzała suchy fakt, brzmiały niczym wyrok.
Kiedyś prawdopodobnie by się tym załamał, ale teraz... . Teraz nie zamierzał pozwolić, aby sytuacja wymknęła się spod kontroli. Wiele razy przegrywał, lecz nie tym razem.
Kiedyś prawdopodobnie by się tym załamał, ale teraz... . Teraz nie zamierzał pozwolić, aby sytuacja wymknęła się spod kontroli. Wiele razy przegrywał, lecz nie tym razem.
„Będziesz
za mnie dumna, matko!”
PRZYPISY
*
Sztuczny czas, wprowadzony na potrzeby opowiadania. W przybliżeniu
cztery miesiące są równe jednemu siewowi. Różnica polega na tym, że na jeden rok składa się piętnaście siewów, wobec
czego w opowiadaniu mamy znacznie wydłużony czas, ponadto określenia lat jako siewów używa się jedynie w przypadku odliczania czasu historycznego między ważnymi wydarzeniami oraz do określenia daty.
Obecnie
jest 1469 siew II Ery.
**
Główne tereny, należące do Beonów. Góry Kenrejskie znajdują
się w południowej części Venter, zajmując prawie trzy dziesiąte
całej krainy. Najwyższa z nich, Góra Kryspia, liczy sobie 1742
metry nad poziomem morza.
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńDziękujemy, ale to nie nam należą się gratulacje :)
UsuńW menu stron jest odnośnik do bloga osoby, która zrobiła to cudo, więc jeśli masz jakieś pytania odnośnie szablonu, możesz zadać je bezpośrednio twórcy.
Czekamy z niecierpliwością na twój komentarz. :)
Pozdrawiam.