Witamy, witamy!
Dzisiaj postanowiłyśmy dla odmiany wrzucić coś świątecznego, a konkretniej bożonarodzeniowego. Wiemy, że jest już grubo po świętach, ale dopiero niedawno otrzymałyśmy wyniki. Jakimś cudem mamy remis, co jest dosyć zastanawiające...
No, ale mniejsza. Zapraszamy do czytania i oceniania.
☻ ☻ ☻
Na pierwszy strzał: opowiadanie autorstwa Leati.
Aniela
podciągnęła się na kanapie. Jedna z słuchawek wypadła jej z
ucha. Westchnęła. Spojrzała na zegarek. Stosunkowo wcześnie. Za
wcześnie. Odłączyła słuchawki i włączyła jedną z piosenek.
Słowa popłynęły z głośnika. Najpierw zaczęła wygrywać takt
nogą. Później poddała się muzyce i zaczęła odgrywać
chaotyczne akrobacje. Kilka razy potknęła się o własne nogi, ale
co tam! Jak szaleć, to szaleć!
Była
wigilia Bożego Narodzenia. Rodzice pracowali do późna. Potrawy
stały już dawno przygotowane w lodówce. Stół w jadalni nakryła
obrusem i rozłożyła talerze. Zostało jej jeszcze kilka godzin dla
siebie, jednak nie miała pomysłu jak je spędzić. Wyszalała się
za cały grudzień. Wcześniej posprzątała w pokoju, starła
wszystkie kurze z szafek, więc teraz miała czas wolny.
Choinka
była wciśnięta między starą szafę, a okno. Przyozdobiona
niezliczonymi tuzinami bombek i lampek, migotała wszystkimi kolorami
tęczy. Na kominku wisiały ogromne skarpety. Małe kocie szkodniki
wisiały, uczepione pazurkami, tych właśnie skarpet. Podeszła i
ściągnęła niesforne futrzaki z nowych huśtawek. Dwa czarnuchy
przemknęły przez pokój i pobiegły siać chaos gdzie indziej.
Opadła
zziajana i roześmiana na kanapę. Złapała kilka głębszych
oddechów. Roześmianymi oczami wpatrywała się w ogień tańczący
w kominku. Jeszcze chwilę odpoczywała, starła pot jedną ręką i
ponownie wstała. Wszystko już przygotowane, godzina jeszcze
wczesna, a ona nie miała co robić. W pewnej chwili, gdy chodziła
po całym domu nie mogąc sobie znaleźć miejsca, przyszła jej do
głowy pewna myśl. Tak, wiem. Aniela ma sto tysięcy myśli na
sekundę, ale tamta jej się wyjątkowo spodobała. Poczłapała
zatem do przedpokoju.
Po
chwili dopinała już zamek w swoich nowych butach. Na ich rzecz
musiała zdjąć swoje cieplutkie kapcie. Jakby tego było mało, to
odpadł guzik od jej ulubionego płaszczyka. Spojrzała na swoje
odbicie w wielkim lustrze wiszącym na ścianie.
— Anielo,
jak ty chcesz w takim stanie wybrać się na spacer? — rzekła do
bliźniaczki z odbicia.
Zamieniła
swój płaszcz na jakąś kurtkę z wieszaka. Wsadziła telefon, wraz
z nieodłącznymi jemu słuchawkami, do kieszeni i otworzyła drzwi.
Miała nadzieję, że nie popełniła błędu wychodząc bez czapki i
szalika... już zamykając bramkę wiedziała, że nic z tego. Gdy
wydychała powietrze, wokół jej ust tworzyła się prawie
przezroczysta mgiełka. Odtańczyła: „Skaczę, bo chłodno” i
pomaszerowała dalej pustą ulicą.
Nie
mogła się powstrzymać przed zaglądaniem w okna sąsiadów. Jedni
zasiadali już do stołu, inni krzątali się po pokojach, a jeszcze
inni ustawiali prezenty pod choinką. Nawet nie spostrzegła, gdy
dotarła do skrzyżowania. Odruchowo chciała skręcić w prawo, w
stronę szkoły, ale się zawahała. Spojrzała przez ramię w
przeciwną stronę. Wzruszyła ramionami. Dlaczego nie? Poprawiła
słuchawkę w uchu i tanecznym krokiem ominęła przydrożną lampę.
Nie
uszła daleko, gdy pod jej nogami przemknęła kocia wiewiórka.
„Biedna, mała, puchata kuleczka” - jak to ujęła Aniela w
myślach, napuszyła tak strasznie ogon, że przypominała wiewiórkę.
Rozglądnęła się za jej oprawcą. Nie musiała szukać długo.
Rozszczekany psiak, nie większy od samego kota, biegł kilka kroków
za swoją ofiarą. W jednej chwili stała zdezorientowana, by w
następnej pobiec za zwierzakami. Ot, tak, dla zabawy. Nie wierzyła,
że je dogoni. Jednak gdy kocia wiewiórka wbiegła na drzewo, mogła
do nich dobiec.
Zdyszana
stała za kundelkiem. Przez chwilę przyglądała się mu.
Przekrzywiła głowę, gdy on po raz kolejny starał się doskoczyć
do kota. Przygarbiła się, podeszła do niego na palcach... i jak
nie zacznie ujadać! Biedak wreszcie podskoczył wystarczająco
wysoko, aby dosięgnąć kota. Obrócił się i spojrzał na to
dziwadło, co tak nagle zaczęło szczekać. Co prawda było to
trochę bardziej krztuszenie się niż szczekanie... Kocia wiewiórka
na drzewie przeskoczyła kilka gałęzi wyżej.
Co
zrobiła Aniela? Zaczęła się zwijać ze śmiechu. Słuchawki
wisiały teraz, odbijając się wesoło od jej nóg. Poślizgnęła
się na jakimś kamieniu i tak jak upadła, tak dalej się śmiała.
Zwierzaki przyglądał jej się ze skonsternowaniem. Dziewczyna nie
zauważyła nawet, jak na ulicę wtargnęła jakaś postać. Podeszła
do niej, zawołała ją nawet po imieniu, ale Aniela machnęła tylko
ręką i dalej śmiała się w najlepsze. Do czasu aż usłyszała za
sobą śmiech. Męski. Za dobrze jej znany.
Otarła
pozostałe jeszcze ze śmiechu łzy i odwróciła się do chłopaka.
Marcin. Idealnie, jeszcze jego tu brakowało. Podał jej rękę, a
ona łaskawie skorzystała z tej propozycji. Wstała, z jego pomocą,
popatrzyła mu w oczy i już chciała zabrać głos... jednak ten
postanowił ją wyprzedzić.
— Hau
— rzucił bez zastanowienia.
Aniela
przez chwilę wpatrywała się zdziwiona w chłopaka, po czym zaczęła
się śmiać na cały głos. Marcin również się przyłączył.
Biedne zwierzaki nie wiedziały na kogo patrzyć. Podczas gdy dwójka
ludzi śmiała się w najlepsze, one rzuciły sobie jedno spojrzenie
i już wiedziały, że... na pewno nie będą przyjaciółmi.
Ponownie zwróciły oczy ku ludziom.
Marcin
pierwszy odzyskał kontrolę nad śmiechem. Zagarnął dziewczynę
ręką i ucałował ją w policzek. Ona nagle zesztywniała, co nie
uszło jego uwadze. Sam z ledwością pohamował się, aby nie walnąć
się otwartą dłonią w czoło. Teraz to się dopiero wygłupił.
Aniela strząsnęła jego rękę i spojrzała mu w oczy.
— Przepraszam...
— zaczął się bronić.
— ...zapomniałem?
— nie dała mu dokończyć. — O zerwaniach się raczej nie
zapomina. Jeżeli próbowałeś mnie rozdrażnić, to gratulacje!,
udało ci się!
Zaczęła
się już odwracać. Zatrzymał ją w pół kroku. On próbował coś
powiedzieć, ona mu przerywała – i tak przez dłuższą chwilę.
Zwierzaki postanowiły na chwilę zażegnać spór, na rzecz
rozpoznania terenu. Wreszcie Aniela nie wytrzymała. Jak on mógł
najpierw z nią zerwać, a teraz, ot tak, całować?! Ona, Aniela,
nie pozwoli sobą tak pomiatać i mącić sobie w głowie. Tym
bardziej w Wigilię!
— Zabieraj
tego swojego kundla, wraz z kotem, bo rozumiem, że to za nimi
przybiegłeś.
— Pies,
owszem, jest mój, ale kto należy do pani Bogusi — odparł
łagodnie.
— To
oddaj go jej i znikaj mi z oczu! — wyparowała
Chłopak
spojrzał na nią, potem na psa szukającego czegoś w krzakach,
później na kota, a na koniec ponownie na samą dziewczynę.
Wyjaśnił, że psa zabierze, ale nie wie gdzie mieszka pani Bogusia.
Poprosił spokojnie Anielę, aby ta odniosła kota jego właścicielce.
Dziewczyna zrobiła to z ociąganiem, ponieważ musiałaby iść
jakiś kawałek z Marcinem, ale w końcu przystała na jego
propozycję.
♪ ♪ ♪
Pani
Bogusia wiodła spokojne życie. Była nauczycielką w pobliskiej
szkole. Za swoją skromną pensję opłacała nieduży domek na
obrzeżach miasta. Nie narzekała. Taka posiadłość jej w pełni
wystarczała. Dodatkowo niedawno znalazła małego kota, przybłędę,
który wolał siedzieć całymi dniami w domu, niż uganiać się za
płatkami śniegu na dworze.
Pani
Bogusia nigdy nie miała męża, a co za tym idzie – dzieci
również. Kiedyś bardzo brakowało jej wiecznie roześmianych
twarzyczek. Dlatego postanowiła zatrudnić się w szkole. Spokojna,
jak sama nazwa wskazuje, była cichą miejscowością, w której
wszyscy byli dla siebie życzliwi. Nawet niektóre rodziny z
niedalekiego miasta Ogrodów przeprowadziło się w te strony.
Kobieta
kochała swoich podopiecznych, a oni kochali kobietę. Nieraz
odwiedzały ją całe rodziny, aby za coś podziękować, albo po
prostu spędzić mile czas. Nie było takiego dziecka, o które pani
Bogusie nie walczyła. Zawsze, po prostu zawsze, rozpatrywała sprawę
każdego dziecka, jaka by to ona nie była i dopiero wtedy wydawała
wyrok. Tak podbiła serca całej wiejskiej ferajny i ich rodziców.
Teraz
kobieta siedziała w swoim ulubionym fotelu, martwiąc się o swoją
kotkę. Pogonił ją ten kundelek od sąsiadów. Nigdy nic mu nie
zarzucała. Dobra psina, ale jakoś tak dzisiaj postanowiła poganiać
za kociakiem. Spojrzała na choinkę sięgającą aż pod sam sufit.
W całym domu pachniało prawdziwym świerkiem. Wciągnęła
powietrze nosem. Tak... Uwielbiała zapach prawdziwej choinki.
Jeszcze niedawno krzątała się po kuchni. Teraz mogła wreszcie
doprawić ostatnią potrawę i położyć ją na stole. Wokół stołu
stały cztery krzesła. Pani Bogusia odsunęła tylko jedno, zasiadła
na nim, odmówiła modlitwę i... widelec zamarł jej w połowie
drogi do ust.
Dzwonek
do drzwi wygrał tą samą melodię co zawsze. Din, dong, dong, dan —
i tak jeszcze kilka razy. Pani Bogusia stała już w korytarzu. Kogo
to mogło przynieść pod jej drzwi? Otworzyła je i jej oczom
ukazała się para nastolatków. Marcin i Aniela. Dziewczyna trzymała
jej kota na rękach, a chłopak usilnie starał się uspokoić
swojego psa. Nieśmiały uśmiech Anieli, kilka przeprosin chłopaka
i pani Bogusia trzymała już swojego kotka na rękach. Biedna
kobieta nie znalazła słów, aby podziękować Anieli.
— Z
kim spędza pani święta? — zapytała wreszcie dziewczyna.
— Z
moim kotem — odparła wesoło pani Bogusia.
— Tak...
tylko z nim? A rodzina? — dopytywał się Marcin.
— Ma
swoje sprawy. Nie chciałam im zawracać głowy — kobieta
uśmiechnęła się.
W
oczach dziewczyny pojawił się smutek. Jak można spędzać święta
samotnie? Przez chwilę walczyła ze łzami cisnącymi się do oczu,
chociaż to nie ona powinna teraz płakać. Spojrzała na kobietę.
Nagle wpadł jej do głowy jakiś pomysł. Spojrzała na Marcina.
Chłopak chyba nie zrozumiał jej zamiarów. Po chwili wypaliła:
— Możemy
wejść? Moi rodzice wracają za dwie godziny, a myślę, że on —
wskazała na chłopaka — również może urwać się na chwilę z
domu, prawda Marcin? — tym razem chłopak zrozumiał.
Pani
Bogusia zgodziła się. Marcin i Aniela poinformowali rodziców gdzie
są. Po chwili siedzieli już w trójkę, znaczy czwórkę, bo kociak
pani Bogusi zajął czwarte krzesło, wokół stołu. Bombki na
choince mieniły się odbitymi światłami lampek. Pani Bogusia
przyniosła opłatek i podała go nastolatkom. Kot pomrukiwał cicho
na swoim krzesełku powoli zapadając w sen.
♪ ♪ ♪
Marta,
wraz ze swoją mamą, wracała właśnie z zakupów. Znały sklep,
który był otwarty nawet w święta, więc dokupiły jeszcze
brakujące prezenty i zmierzały właśnie do domu. Szpilki obydwu
pań postukiwały o zamarznięty chodnik. Marta ciaśniej owinęła
się swoim płaszczem. W obydwu rękach trzymała pełne torby
zakupów. Trochę rzeczy kupiły dla siebie, ale wydały tylko
kilkanaście złotych więcej niż planowały.
— Mamo,
pośpiesz się! W takim tempie nigdy nie zdążymy schować prezentów
pod choinką przed przyjazdem ciotki Kaśki.
— Kotek,
nie pośpieszaj, bo zaraz potłukę porcelanową lalkę dla Marysi,
bądź pogubię autka dla Szymka.
Przez
chwilę szły w kompletnej ciszy. Państwo Bogaccy nie słyną z
gadatliwości. Pan Kacper zostaje zwykle w domu, podczas gdy dwie
młode kobiety wybywają na zakupy. Na przykład tak, jak dzisiaj.
Mieszkali oni w centrum Spokojnej. Dwupiętrowe mieszkanie mieściło
całą czteroosobową rodzinę i kilka zwierzaków. Antek był
najmłodszym dzieckiem państwa Bogackich. Uczyli oni swoje dzieci
kultury i szacunku do innych osób. Pieniądze były dodatkiem, który
ułatwiał życie.
Nagle
Marta zatrzymała się przed jakimś domem. „Liliowa 28” -
widniał napis na tabliczce. Malutki domeczek otaczał równie mały
ogródek. Dach skryty był pod śniegiem. Za domem rosła stara
brzoza, która zgubiła jesienią liście. Niski płotek odgradzał
domek od reszty świata. Zdziwiona pani Bogacka postanowiła poczekać
aż córka sama zacznie mówić. Jednak takiego potoku słów się
nie spodziewała.
— O,
ja! To pani Bogusia! Pamiętasz ją mamo? Na pewno... Była moją
wychowawczynią. To ona pchnęła mnie na drogę mody. Uwielbiałam
ją! Czekaj, kto tam jest? Marcin! To jest brat... tego... jak on tam
ma? Paweł, tak, Paweł! Chodził ze mną do klasy! Czekaj, czy to
Aniela! To przecież córka twojej koleżanki z czasów studiów!
Przypomnij jak ona miała na imię? Alicja?
— Aleksandra...
— wtrąciła pan Bogacka.
— Właśnie!
Aleksandra. Cudownie. Chodź się przywitać. Tak dawno nie widziałam
pani Bogusi! Jeżeli pamiętam to od czasu, gdy wyjechałam do
Wielkiej Brytanii. No, chodź, mamo!
Marta
otworzyła bramkę i podeszła do drzwi. Nacisnęła dzwonek i po
krótkim „ Din, dong, dong, dan” otworzyła im drzwi pani
Bogusia. Jakież było zdziwienie kobiety, gdy ujrzała swoją dawną
uczennicę. Jeszcze większe było jednak, jak zobaczyła jej mamę,
panią Bogacką. Bez zbędnych słów zaprosiła je do środka. Mała
kulka, zwana Okruszkiem, również wypełzła ze swojego posłania
aby przywitać gości.
— Martusiu!
Jak ty wypiękniałaś! Jesteś już taka dorosła, a ja nadal
pamiętam jak umazałaś się cała klejem w pierwszej klasie!
— Pani
Bogusiu!
— Wiem,
wiem. Odłóżcie gdzieś te torby i bierzcie opłatek!
— Miałyśmy
wracać do domu... — powiedziała pani Bogacka.
— Przecież
chwilkę możecie spędzić z naszą trójką!
Po
chwili siedzieli już wszyscy razem. Pani Bogusia dostawiła jedno
krzesło dla Marty. Kociak wskoczył na kolana swojej pani. Okazało
się, że pozostała część rodziny państwa Bogackich utknęła w
korku, dlatego niedługo potem w drzwiach małego domku stał sam pan
Kacper wraz z Antkiem. Teraz już cała siódemka zasiadała przy
stole, znaczy ósemka, jeżeli liczyć kota.
♪ ♪ ♪
Nikt
nie zauważył upływu czasu. Jedzenia wystarczyło dla wszystkich
przybyłych. Śpiewali kolędy, śmiali się z minionych czasów,
jedli i pili razem. Nikt nikomu nic nie wypominał. Nikt nikogo nie
obrażał. Śmiech wypływał poza ściany domku i wznosił się
echem ku niebu. Gwiazdy migotały spokojnie, czekając na nadejście
dnia, aby znów zniknąć i udostępnić miejsce słońcu. Wiatr
porywał śnieg z ziemi i rozrzucał go po chodniku. Światła
latarni rozjaśniały ulice. Okruszek wraz z niedawnym wrogiem
Reksiem, kundelkiem sąsiadów, chrapali smacznie w jednym pudełku.
Nadszedł
czas, aby się pożegnać. Państwo Bogaccy wyszli pierwsi. Marcin i
Aniela zostali, aby pomóc pani Bogusi posprzątać. Wzięli się za
mycie naczyń podczas, gdy kobieta zamiatała podłogę w jadalni.
Aniela niosła wieżę talerzy, Marcin natomiast szklani i sztućce.
Wrzucili wszystko do zlewu, znaleźli gąbkę i wzięli się do
roboty.
Dziewczyna
zmywała naczynia, a chłopak je wycierał i układał na półce.
Ciszę wypełniała tylko kolęda płynąca z głośników radia.
Pierwsza zaczęła nucić melodię Aniela. „Wśród nocnej
ciszy...” — słowa płynęły już z ust dziewczyny. „...głos
się rozchodzi” — dokończył Marcin. Po chwili obydwoje śpiewali
w najlepsze. Pani Bogusia weszła do kuchni, ale widząc tę scenę,
postanowiła się wycofać. Aniela przekazywała Marcinowi talerze
tanecznym krokiem. Wreszcie zauważyła, że wszystkie naczynia są
już poustawiane na półkach i w szufladach. Odwróciła się do
Marcina.
Chłopak
podszedł do dziewczyny. Kolęda zmieniła się na inną,
spokojniejszą. Złapał ją za rękę. Dziewczyna z chęcią
przyjęła zaproszenie do tańca. Po chwili wirowali po kuchni w rytm
melodii. Aniela położyła powoli głowę na ramieniu Marcina.
Widząc, że chłopak nie ma nic przeciwko, trochę się uspokoiła.
Kolęda dobiegła końca. Marcin zatrzymał się, Aniela również.
Stali przez chwilę, wpatrzeni w siebie jak w obrazek. Pierwszy
poruszył się chłopak. Podszedł do dziewczyny. Spokojnie,
pytająco, uniósł dłoń do jej twarzy. Nie protestowała. Powoli,
nieśpiesznie pocałował ją.
Zostawmy
jednak kilka następnych chwil tylko im samym. Później dokończyli
sprzątanie jadalni i udali się do swoich domów. Jeszcze na długo
zapamiętają te święta. Teraz należy jednak jeszcze spędzić
czas z rodziną. Co prawda długo nie mogli się rozstać, przez co
później musieli niemal biegiem wracać do domów. Reksio został u
pani Bogusi na noc. Marcin nie chciał go już budzić. Spali więc
dalej w najlepsze z Okruszkiem.
♪ ♪ ♪
Pani
Bogusia nie spodziewała się, że spędzi te święta w tak miłej
atmosferze. Siedziała teraz wspominając żarty i wspólne
kolędowanie. Ziewnęła. Spojrzała na swojego pupila i jego nowego
kolegę. Powinna wziąć z nich przykład. Wstała i poszła do
łazienki, aby zaraz potem zakopać się w kołdrze i zapaść w sen.
Państwo
Bogaccy doczekali się przyjazdu cioci Kasi. Maluchy od razu
rozpakowały prezenty, aby później jeszcze do nocy bawić się
nowymi zabawkami. Starsi natomiast przegadali większość czasu i
powspominali dawne czasy. Wreszcie wszyscy wybrali się na pasterkę.
Ciocia Krysia i reszta rodziny postanowiła przenocować u państwa
Bogackich. Dla nikogo nie zabrakło miejsca.
Marcin
wrócił akurat na dzielenie się opłatkiem. Opowiedział w skrócie
miniony wieczór. Rodzina zasiadła do zastawionego stołu. Pierwsze
dźwięki „Przybieżeli do Betlejem pasterze...” wygrał wujek
Ryszard na swojej gitarze. Dziadkowie śpiewali najgłośniej, a
reszta rodziny im wtórowała. Na koniec przyszedł czas na rozdanie
prezentów. Rodzice dostali nowe zasłony do ich sypialni, dzieci
wujostwa kilka zabawek, a Marcin nowy telefon.
Aniela
również miło spędziła czas z rodziną. Jednak wigilia w domu
pani Bogusi wryła jej się tak głęboko w pamięć, że nie mogła
się pozbyć wizji całkiem obcych ludzi, którzy razem tak świetnie
się bawili. Wzięła do ręki skrzypce, ustawiła je sobie na
ramieniu, przyłożyła smyczek i zaczęła grać. Cała rodzina
zasłuchała się w jej grze. Również rodzina Marcina słuchała
jej gry, zadzwoniła bowiem do chłopaka, a on włączył rozmowę na
głośnik. Gdy skończyła rozległy się oklaski obu rodzin.
Uśmiechnęła się.
Jednak
w tym wszystkim nie było najważniejsze to, że wszyscy dostali
prezenty, nawet nie to, że Aniela i Marcin znów są razem. Liczyło
się natomiast to, że nikt w wiosce Spokojna nie był samotny w te
święta. Teraz cała okolica spała i jedynie gwiazdy migotały w
rytm melodii jakiejś kolędy — nieznanej żadnemu człowiekowi.
Ten jeden raz można było ją zrozumieć, słowa ich tajemnego
języka:
„ Kochać
i być kochanym.
Być
szczęśliwym i obdarowywać szczęściem,
Żyć
w zgodzie i dobroci.
Być
tu i teraz oraz cieszyć się światem.
To
jest klucz do idealnego życia...”
~KONIEC~
Opowiadanie autorstwa Chesshe.
Halina Sołtys bardzo często
opowiadała historie. Jak nikt inny potrafiła ukazać nieposkromioną
głębię rzeczy tak najzwyklejszych, jak zwykłe potrafią być
jedynie szare kamienie. Jej słowa wlewały w nie duszę, prawdziwą
oraz żywą. Odsłaniały coś, co do tej pory było skrzętnie
ukryte, chronione powłoką nijakich barw i prostych kształtów.
Kobieta za sprawą kilku prostych słów obdzierała każdą rzecz, o
której mówiła z całej zwykłości, na jaką zapracował sobie
dany przedmiot przez wieki. A mówiła dużo, o różnych rzeczach. I
robiła to w sposób tak delikatny, tak subtelny, jakby obchodziła
się z kwiatem róży, kruchym oraz łamliwym, a jednak potrafiącym
zadać bolesne rany.
Było w tym coś, co zasługiwało na
niepomierny szacunek, ale również nutka czegoś słonawego,
maleńkie ziarno niepokoju, które zakleszczyło się w głębi serca
niczym ostre szczęki metalu, zakorzeniając się tam już na zawsze.
Uczucie to było tak rażące, iż nie dawało szansy nigdy zapomnieć
o wartości słów starszej kobiety. Słowa bowiem są o stokroć
groźniejszą bronią niźli czyny.
○ ○ ○
Kobieta szybkim krokiem
przemykała między słabo oświetlonymi korytarzami szpitalnych
pięter. Podeszwy jej butów wybijały równomierne, nieco nerwowe
stukoty, w głuchej ciszy brzmiące niczym strzały z karabinów.
Było już po godzinie policyjnej, więc większość personelu
wróciła do swoich domów. Jedną z wciąż znajdujących się na
terenie szpitala osób była woźna, pani Białecka, od której
Halina odebrała przed chwilą klucze. Wystarczyło jedynie zamknąć
trzecie, niemal nieużywane piętro i młoda kobieta mogła wracać
do siebie.
Halina zasunęła
rdzewiejącą furtkę, wzdychając jedynie na protestujący jęk
zawiasów. Droga dłużyła jej się niemiłosiernie, gdy zamykała
kluczyki do trzeciego piętra za drewnianą gablotką. Niecały
tydzień dzielił ją od Świąt Bożego Narodzenia i nic nie mogła
poradzić na zalewającą ją ekscytację. Zawsze uwielbiała
świąteczny czas. Cała rodzina zjeżdżała się wtedy w jedno
miejsce, by razem dzielić się opłatkiem i śpiewać kolędy. To
właśnie ten szczególny dzień kobieta uważała za najbardziej
wyjątkowy, ponieważ nie liczyły się drobne zgrzyty czy większe
kłótnie. Ważne było, że są razem i to świadomość tego faktu
sprawiała, iż jej serce miało ochotę wyśpiewywać arię o
świetności Świąt Bożego Narodzenia. Jedyne czego żałowała, to
to, iż nie może być tak codziennie.
Kobieta skierowała się w
stronę klatki schodowej, jednak przystanęła w pół kroku i powoli
odwróciła w stronę rzędu pomieszczeń dla pacjentów. Opatrzone
dwucyfrowymi numerami drzwi prężyły się dumnie wzdłuż
korytarza. Od prawie wszystkich pomieszczeń, za wyjątkiem jednego
biła porażająca ciemność. Jedyny oświetlony pokój tej nocy
nosił numer pięćdziesiąt
dziewięć. Halina aż do tej pory nie miała pojęcia,
iż ktoś wreszcie zajął to pomieszczenie.
Zazwyczaj przypisywano je w
nagłych wypadkach lub gdy nie było już nigdzie indziej miejsca,
dlatego młoda kobieta była niezwykle ciekawa na kogo padło tym
razem. Powszechnym faktem było, że nikt, kto tam zamieszkał nie
wychodził z niego o własnych siłach. Najczęściej ludzie
mieszkający tam po wypis wyjeżdżali w trumnie i to było przykre.
Halina nigdy nie lubiła patrzeć jak w tym pokoju ulatuje życie z
silnych i zdrowych dotąd organizmów.
Kobieta podeszła do okna
pokoju i przytknęła drżące palce do chłodnej, szklanej tafli.
Nie wiedziała co dzieje się z jej rękoma. Może to ze zmęczenia,
a może po prostu bała się zobaczyć kolejną osobę, skazaną na
zgubny los.
Jej usta zadrżały
niebezpiecznie, a oczy rozszerzyły się w niemym zaskoczeniu. Za
grubą warstwą szyby, na wąskim łóżku, okryta białą pościelą
leżała dziewczynka. I wtedy pierwszy raz w życiu Halina poczuła,
że nie wie co zrobić.
○ ○ ○
Następnym razem, gdy
Halina przechodziła obok pamiętnego pokoju, pomyślała, że może
jeszcze wszystko się ułoży. W jej pamięci wciąż majaczył się
rozmyty obraz twarzy dziewczynki, wykrzywionej w smutnym grymasie, co
w połączeniu z niepokojącą, wręcz śmiertelną bladością jej
skóry dawało naprawdę smutny efekt i ogromny żal ścisnął serce
Haliny. Kobieta od zawsze kochała dzieci i nie potrafiła stać
obojętnie, gdy któreś z nich było krzywdzone, dlatego nie wahając
się ani chwili dłużej podeszła do drzwi pokoju, które odgradzały
ją od dziewczynki.
Lekko je uchyliła i
zajrzawszy do środka, dostrzegła dziecko, to samo co zeszłej nocy.
Ale tym razem nie było samotne. Dziewczynka siedziała skulona na
łóżku, wtulając się w tors jakiegoś mężczyzny, który
najpewniej był jej ojcem. Nieznajomy również nie pozostawał
obojętny, owijając silne ramiona wokół dziecka. Twarz miał
schowaną w ciemnych włosach dziewczynki, a jego ramiona trzęsły
się spazmatycznie. Halina nie miała pojęcia, czy powinna
interweniować, więc jedynie przeniosła uważny wzrok na dziecko.
Wprawdzie nadal było
chorobliwie blade i wydawało się łamać w szczelnym uścisku
mężczyzny, ale nie wyglądało na tak przygnębione, jak
poprzedniego dnia. Na twarzy drobnej dziewczynki gościł uśmiech
tak wielki, iż Halina, gdyby nie wiedziała lepiej, pomyślałaby,
że tak naprawdę to mężczyzna tulący dziecko jest chory, a jego
córka go pociesza. To było pokrzepiające i kobieta zamierzała
wycofać się powoli, aby dać im trochę prywatności, nawet jeżeli
pozostała dwójka nie zdawała sobie sprawy z jej obecności, ale
coś nie pozwoliło jej opuścić pomieszczenia.
Zamarła z ręką na
klamce, jednym okiem przeskakując chaotycznie po twarzy dziewczynki,
szukając na niej tego czegoś. Nie
na darmo mówi się, iż oczy są zwierciadłem duszy, ale Halina ten
jeden raz naprawdę nie pragnęła niczego tak bardzo, niż aby to
przysłowie nie pokrywało się z rzeczywistością. Niestety, tym
razem los nie był dla niej łaskawy. Uśmiech dziecka nie sięgał
oczu.
○ ○
○
Nie
wiedziała dlaczego spojrzenie małej pacjentki tak ją wystraszyło.
Gdy tylko napotkała wzrokiem te puste oczy, poczuła nagłą
potrzebę by wyjść. Natychmiast.
To nie
było normalne i Halina doskonale zdawała sobie z tego sprawę, mimo
to nie potrafiła wyzbyć się z pamięci tego obrazu. Sytuacja
sprzed chwili tak nią wstrząsnęła, iż pod skórą nadal
wyczuwała zimne igiełki, paraliżujące całe jej ciało. Halina
wzięła drżący haust powietrza, gwałtownie zatrzaskując metalową
szafkę, w której przechowywała ubrania na zmianę.
Nadal
była roztrzęsiona i chyba pierwszy raz w swojej karierze
pielęgniarki cieszyła się, że Krystyna zgodziła się zamienić z
nią godzinami pracy. Do tej pory prosiła ją o to jedynie kilka
razy, a to i tak z ciężkim sercem. Jej wyrzuty sumienia odganiały
jedynie myśli, że jeśliby tego nie zrobiła, jej dzieci nie
poradziłyby sobie same.
Kobieta
zapięła płaszcz, po czym skierowała się do wyjścia, jednak
przystanęła przy drzwiach pokoju lekarskiego. W środku słychać
było głosy kilku kobiet, rozmawiających dość głośno. Halina
wśród nich rozpoznała pełen niedowierzania głos Krystyny:
— Jesteś tego pewna, Jolu?
— Oczywiście. Po prostu wszedł tutaj, zapytał co z Elizą, a gdy odpowiedziałam mu, że... On po prostu wstał i wyszedł. — Ten głos zdecydowanie musiał należeć do ordynatorki. Starsza kobieta wydawała się nie pojmować tego, co się właściwie stało. Ale jej słowa brzmiały interesująco i Halina postanowiła posłuchać ich rozmowy jeszcze przez chwilę.
— Nie pobiegłaś za nim? Przecież chodziło o jego córkę! — powiedziała nagle wzburzona Krysia, natomiast Halina miała nieprzyjemne wrażenie, iż wie o kim mówią obie kobiety.
— Złapałam go dopiero przy wyjściu ze szpitala, a kiedy zapytałam go czy zostanie z małą, odpowiedział, że to nie jego problem. Rozumiesz to, Krysiu? Nie jego problem! Co za nieczuły drań!
Halina
stała jeszcze przez chwilę przy drzwiach pokoju lekarskiego, nie
potrafiąc zebrać myśli. Jak okrutny musiał być ten człowiek,
zostawiając swoje dziecko, gdy ono zachorowało? Kobieta nie mogła
tego pojąć, jej samej nie mieściło się to w głowie. Porzucić
własne dziecko... .
Po
kilku, a może kilkunastu długich minutach stania w bezruchu Halina
wreszcie ruszyła w stronę wyjścia ze szpitala. Nogi miała
ciężkie, niczym wykonane z ołowiu. Przez resztę drogi do domu jej
myśli błądziły wokół małej, śmiertelnie chorej dziewczynki,
która została zupełnie sama w przeddzień Wigilii.
○ ○
○
Wysoka,
szczupła kobieta, odziana w płowy, nadgryziony przez ząb czasu
płaszcz stała niepewnie przed drzwiami pokoju numer pięćdziesiąt
dziewięć, trzymając w lewej ręce mały pakunek, przewiązany
czerwoną wstążką, natomiast prawą dłoń nieruchomo zawiesiła
kilka centymetrów od ogromnego kawałka drewna, zupełnie jakby
drzwi miały ją ugryźć, jeśli tylko przeniesie rękę zbyt
blisko. Halina Sołtys chyba jeszcze nigdy nie czuła się tak
niepewnie. Chociaż niczego nie mogła być pewna przy tym dziecku.
Od chwili gdy zobaczyła tę dziewczynkę, nie mogła przestać
myśleć jak jej pomóc, co było dość niecodzienne, zważywszy, iż
widziała ją ledwie dwa razy.
Ścisnęła
mocniej pakunek w dłoni, decydując się w jednej chwili. Przecież
mnie nie ugryzie, pomyślała Halina, najwyżej połknie w całości.
Wzięła uspokajający wdech i zapukała głośno. Nie słysząc
żadnej odpowiedzi, kobieta nacisnęła klamkę i pchnęła drewniane
drzwi.
Halina
rozejrzała się niepewnie po pomieszczeniu, czując jak cały rezon
i odwaga, jaką udało jej się zebrać nagle wyparowuje. Uspokój
się, zganiła się w myślach, to najzwyklejszy pokój, nic
strasznego. Faktycznie, ściany były pomalowane jasnobłękitną
farbą, która gdzieniegdzie zaczęła już odpadać, odsłaniając
gołe tynki. W rogu pomieszczenia stało wąskie lecz wyglądające
na wygodne łóżko, okryte białą, świeżą pościelą.
Kobieta
czuła jak oczy dziewczynki wygodnie usadowionej na meblu wwiercają
jej się w czaszkę, zupełnie jakby mała chciała ujrzeć jej
duszę. Halina uśmiechnęła się ciepło, niepewnie.
Dziecko
przez moment wpatrywało się w nią uważnie, oczy dziewczynki
przesuwały się po twarzy Haliny, jakby szukając tam jakiejś
konkretnej rzeczy. Prawdopodobnie dziewczynka znalazła to, czego
oczekiwała, bo uśmiechnęła się promiennie, prezentując kobiecie
niemal całe swoje uzębienie.
Halina
odetchnęła z ulgą, niespodziewanie myśląc, że ten dzień jednak
nie skończy się tak źle, jak przypuszczała. Może to nawet będą
jej najpiękniejsze święta?
A kiedy
mała wyjawiła jej swoje imię pełnym szczęścia, melodyjnym
głosem, kobieta już była pewna, że dobrze wybrała, decydując
się jednak przyjść do pechowej sali w Wigilię.
☺ ☺ ☺
Dziękujemy za uwagę.
Na zakończenie mamy jeszcze pytanie do czytelników – lubicie fanfiction? Jeśli tak, który fandom podoba Wam się najbardziej? W związku z aktualizacją niektórych zakładek ta informacja niezwykle nam się przyda.
PS. Zauważyliście może, że ten wpis jest jak na razie najdłuższy ze wszystkich na blogu?
WITAJU! :D
OdpowiedzUsuńWreszcie mam czas i chęci, aby tutaj zerknąć. O matko... Jak mnie dużo ominęło! Ale nie ma nad czym biadolić — trzeba się za czytanie wziąć!
Ostrzegam, że nie czytałam na tyle dokładnie, by wyłapywać jakieś błędy. Jeśli faktycznie rzucą mi się w oczy, to je wypiszę. ;)
Teoretycznie w narracji trzecioosobowej nie powinny pojawiać się wykrzykniki i znaki zapytania, bo są one przeznaczone dla pierwszej, ale mi to kompletnie nie przeszkadza, bo sama zadaję narratorem pytania i myślę, że to po prostu kwestia stylu autora.
Jeżeli próbowałeś mnie rozdrażnić, to gratulacje!, udało ci się! - Co się stało z interpunkcją? o.o Wykrzyknik kończy zdanie i nie pisze się po nim przecinka. Słowo udało powinno być od wielkiej litery i zaczynać kolejne zdanie.
O! Teraz zauważyłam coś ważnego, Leati! Jeśli po wypowiedzi bohatera nie piszesz powiedział, krzyknął itd. to stawiasz kropkę i np. uśmiechnął się piszesz od wielkiej litery.
W środku opisy również używasz półpauz lub pauz — nie dywizów. Dywizy służą jedynie do rozdzielania słów jak biało-czerwony lub przenoszenia słowa do następnego wersu (w druku).
Miniaturka była naprawdę przyjemna i miło się ją czytało. Czułam ten świąteczny klimat, choć jest już prawie luty. Oby następne twoje dzieła również miały taki nastrój. :)
Miniaturka number two.
W jej pamięci wciąż majaczył się rozmyty obraz twarzy dziewczynki(...) — Majaczył, bez się.
Ale to króciutkie było w porównaniu z poprzednią! Ale równie urocze i miłe do czytania. Może klimat świąteczny nieco mniejszy, ale nadal było go czuć. ^^
Ogółem rzecz biorąc sprawdźcie, to pod względem powtórzeń i przecinków, bo nie chciało mi się ich wypisywać, a występowały.
Miłego dnia!
Pozdrawiam. X