sobota, 9 stycznia 2016

Opowiadania Świąteczne

Witamy, witamy!
Dzisiaj postanowiłyśmy dla odmiany wrzucić coś świątecznego, a konkretniej bożonarodzeniowego. Wiemy, że jest już grubo po świętach, ale dopiero niedawno otrzymałyśmy wyniki. Jakimś cudem mamy remis, co jest dosyć zastanawiające...
No, ale mniejsza. Zapraszamy do czytania i oceniania.
 
☻ ☻ ☻
 
Na pierwszy strzał: opowiadanie autorstwa Leati.
 

 
     Aniela podciągnęła się na kanapie. Jedna z słuchawek wypadła jej z ucha. Westchnęła. Spojrzała na zegarek. Stosunkowo wcześnie. Za wcześnie. Odłączyła słuchawki i włączyła jedną z piosenek. Słowa popłynęły z głośnika. Najpierw zaczęła wygrywać takt nogą. Później poddała się muzyce i zaczęła odgrywać chaotyczne akrobacje. Kilka razy potknęła się o własne nogi, ale co tam! Jak szaleć, to szaleć!
      Była wigilia Bożego Narodzenia. Rodzice pracowali do późna. Potrawy stały już dawno przygotowane w lodówce. Stół w jadalni nakryła obrusem i rozłożyła talerze. Zostało jej jeszcze kilka godzin dla siebie, jednak nie miała pomysłu jak je spędzić. Wyszalała się za cały grudzień. Wcześniej posprzątała w pokoju, starła wszystkie kurze z szafek, więc teraz miała czas wolny.
      Choinka była wciśnięta między starą szafę, a okno. Przyozdobiona niezliczonymi tuzinami bombek i lampek, migotała wszystkimi kolorami tęczy. Na kominku wisiały ogromne skarpety. Małe kocie szkodniki wisiały, uczepione pazurkami, tych właśnie skarpet. Podeszła i ściągnęła niesforne futrzaki z nowych huśtawek. Dwa czarnuchy przemknęły przez pokój i pobiegły siać chaos gdzie indziej.
       Opadła zziajana i roześmiana na kanapę. Złapała kilka głębszych oddechów. Roześmianymi oczami wpatrywała się w ogień tańczący w kominku. Jeszcze chwilę odpoczywała, starła pot jedną ręką i ponownie wstała. Wszystko już przygotowane, godzina jeszcze wczesna, a ona nie miała co robić. W pewnej chwili, gdy chodziła po całym domu nie mogąc sobie znaleźć miejsca, przyszła jej do głowy pewna myśl. Tak, wiem. Aniela ma sto tysięcy myśli na sekundę, ale tamta jej się wyjątkowo spodobała. Poczłapała zatem do przedpokoju.
       Po chwili dopinała już zamek w swoich nowych butach. Na ich rzecz musiała zdjąć swoje cieplutkie kapcie. Jakby tego było mało, to odpadł guzik od jej ulubionego płaszczyka. Spojrzała na swoje odbicie w wielkim lustrze wiszącym na ścianie.
Anielo, jak ty chcesz w takim stanie wybrać się na spacer? — rzekła do bliźniaczki z odbicia.
       Zamieniła swój płaszcz na jakąś kurtkę z wieszaka. Wsadziła telefon, wraz z nieodłącznymi jemu słuchawkami, do kieszeni i otworzyła drzwi. Miała nadzieję, że nie popełniła błędu wychodząc bez czapki i szalika... już zamykając bramkę wiedziała, że nic z tego. Gdy wydychała powietrze, wokół jej ust tworzyła się prawie przezroczysta mgiełka. Odtańczyła: „Skaczę, bo chłodno” i pomaszerowała dalej pustą ulicą.
       Nie mogła się powstrzymać przed zaglądaniem w okna sąsiadów. Jedni zasiadali już do stołu, inni krzątali się po pokojach, a jeszcze inni ustawiali prezenty pod choinką. Nawet nie spostrzegła, gdy dotarła do skrzyżowania. Odruchowo chciała skręcić w prawo, w stronę szkoły, ale się zawahała. Spojrzała przez ramię w przeciwną stronę. Wzruszyła ramionami. Dlaczego nie? Poprawiła słuchawkę w uchu i tanecznym krokiem ominęła przydrożną lampę.
       Nie uszła daleko, gdy pod jej nogami przemknęła kocia wiewiórka. „Biedna, mała, puchata kuleczka” - jak to ujęła Aniela w myślach, napuszyła tak strasznie ogon, że przypominała wiewiórkę. Rozglądnęła się za jej oprawcą. Nie musiała szukać długo. Rozszczekany psiak, nie większy od samego kota, biegł kilka kroków za swoją ofiarą. W jednej chwili stała zdezorientowana, by w następnej pobiec za zwierzakami. Ot, tak, dla zabawy. Nie wierzyła, że je dogoni. Jednak gdy kocia wiewiórka wbiegła na drzewo, mogła do nich dobiec.
       Zdyszana stała za kundelkiem. Przez chwilę przyglądała się mu. Przekrzywiła głowę, gdy on po raz kolejny starał się doskoczyć do kota. Przygarbiła się, podeszła do niego na palcach... i jak nie zacznie ujadać! Biedak wreszcie podskoczył wystarczająco wysoko, aby dosięgnąć kota. Obrócił się i spojrzał na to dziwadło, co tak nagle zaczęło szczekać. Co prawda było to trochę bardziej krztuszenie się niż szczekanie... Kocia wiewiórka na drzewie przeskoczyła kilka gałęzi wyżej.
       Co zrobiła Aniela? Zaczęła się zwijać ze śmiechu. Słuchawki wisiały teraz, odbijając się wesoło od jej nóg. Poślizgnęła się na jakimś kamieniu i tak jak upadła, tak dalej się śmiała. Zwierzaki przyglądał jej się ze skonsternowaniem. Dziewczyna nie zauważyła nawet, jak na ulicę wtargnęła jakaś postać. Podeszła do niej, zawołała ją nawet po imieniu, ale Aniela machnęła tylko ręką i dalej śmiała się w najlepsze. Do czasu aż usłyszała za sobą śmiech. Męski. Za dobrze jej znany.
       Otarła pozostałe jeszcze ze śmiechu łzy i odwróciła się do chłopaka. Marcin. Idealnie, jeszcze jego tu brakowało. Podał jej rękę, a ona łaskawie skorzystała z tej propozycji. Wstała, z jego pomocą, popatrzyła mu w oczy i już chciała zabrać głos... jednak ten postanowił ją wyprzedzić.
Hau — rzucił bez zastanowienia.
       Aniela przez chwilę wpatrywała się zdziwiona w chłopaka, po czym zaczęła się śmiać na cały głos. Marcin również się przyłączył. Biedne zwierzaki nie wiedziały na kogo patrzyć. Podczas gdy dwójka ludzi śmiała się w najlepsze, one rzuciły sobie jedno spojrzenie i już wiedziały, że... na pewno nie będą przyjaciółmi. Ponownie zwróciły oczy ku ludziom.
       Marcin pierwszy odzyskał kontrolę nad śmiechem. Zagarnął dziewczynę ręką i ucałował ją w policzek. Ona nagle zesztywniała, co nie uszło jego uwadze. Sam z ledwością pohamował się, aby nie walnąć się otwartą dłonią w czoło. Teraz to się dopiero wygłupił. Aniela strząsnęła jego rękę i spojrzała mu w oczy.
Przepraszam... — zaczął się bronić.
...zapomniałem? — nie dała mu dokończyć. — O zerwaniach się raczej nie zapomina. Jeżeli próbowałeś mnie rozdrażnić, to gratulacje!, udało ci się!
       Zaczęła się już odwracać. Zatrzymał ją w pół kroku. On próbował coś powiedzieć, ona mu przerywała – i tak przez dłuższą chwilę. Zwierzaki postanowiły na chwilę zażegnać spór, na rzecz rozpoznania terenu. Wreszcie Aniela nie wytrzymała. Jak on mógł najpierw z nią zerwać, a teraz, ot tak, całować?! Ona, Aniela, nie pozwoli sobą tak pomiatać i mącić sobie w głowie. Tym bardziej w Wigilię!
Zabieraj tego swojego kundla, wraz z kotem, bo rozumiem, że to za nimi przybiegłeś.
Pies, owszem, jest mój, ale kto należy do pani Bogusi — odparł łagodnie.
To oddaj go jej i znikaj mi z oczu! — wyparowała
      Chłopak spojrzał na nią, potem na psa szukającego czegoś w krzakach, później na kota, a na koniec ponownie na samą dziewczynę. Wyjaśnił, że psa zabierze, ale nie wie gdzie mieszka pani Bogusia. Poprosił spokojnie Anielę, aby ta odniosła kota jego właścicielce. Dziewczyna zrobiła to z ociąganiem, ponieważ musiałaby iść jakiś kawałek z Marcinem, ale w końcu przystała na jego propozycję.
♪ ♪ ♪
       Pani Bogusia wiodła spokojne życie. Była nauczycielką w pobliskiej szkole. Za swoją skromną pensję opłacała nieduży domek na obrzeżach miasta. Nie narzekała. Taka posiadłość jej w pełni wystarczała. Dodatkowo niedawno znalazła małego kota, przybłędę, który wolał siedzieć całymi dniami w domu, niż uganiać się za płatkami śniegu na dworze.
       Pani Bogusia nigdy nie miała męża, a co za tym idzie – dzieci również. Kiedyś bardzo brakowało jej wiecznie roześmianych twarzyczek. Dlatego postanowiła zatrudnić się w szkole. Spokojna, jak sama nazwa wskazuje, była cichą miejscowością, w której wszyscy byli dla siebie życzliwi. Nawet niektóre rodziny z niedalekiego miasta Ogrodów przeprowadziło się w te strony.
       Kobieta kochała swoich podopiecznych, a oni kochali kobietę. Nieraz odwiedzały ją całe rodziny, aby za coś podziękować, albo po prostu spędzić mile czas. Nie było takiego dziecka, o które pani Bogusie nie walczyła. Zawsze, po prostu zawsze, rozpatrywała sprawę każdego dziecka, jaka by to ona nie była i dopiero wtedy wydawała wyrok. Tak podbiła serca całej wiejskiej ferajny i ich rodziców.
       Teraz kobieta siedziała w swoim ulubionym fotelu, martwiąc się o swoją kotkę. Pogonił ją ten kundelek od sąsiadów. Nigdy nic mu nie zarzucała. Dobra psina, ale jakoś tak dzisiaj postanowiła poganiać za kociakiem. Spojrzała na choinkę sięgającą aż pod sam sufit. W całym domu pachniało prawdziwym świerkiem. Wciągnęła powietrze nosem. Tak... Uwielbiała zapach prawdziwej choinki. Jeszcze niedawno krzątała się po kuchni. Teraz mogła wreszcie doprawić ostatnią potrawę i położyć ją na stole. Wokół stołu stały cztery krzesła. Pani Bogusia odsunęła tylko jedno, zasiadła na nim, odmówiła modlitwę i... widelec zamarł jej w połowie drogi do ust.
       Dzwonek do drzwi wygrał tą samą melodię co zawsze. Din, dong, dong, dan — i tak jeszcze kilka razy. Pani Bogusia stała już w korytarzu. Kogo to mogło przynieść pod jej drzwi? Otworzyła je i jej oczom ukazała się para nastolatków. Marcin i Aniela. Dziewczyna trzymała jej kota na rękach, a chłopak usilnie starał się uspokoić swojego psa. Nieśmiały uśmiech Anieli, kilka przeprosin chłopaka i pani Bogusia trzymała już swojego kotka na rękach. Biedna kobieta nie znalazła słów, aby podziękować Anieli.
Z kim spędza pani święta? — zapytała wreszcie dziewczyna.
Z moim kotem — odparła wesoło pani Bogusia.
Tak... tylko z nim? A rodzina? — dopytywał się Marcin.
Ma swoje sprawy. Nie chciałam im zawracać głowy — kobieta uśmiechnęła się.
       W oczach dziewczyny pojawił się smutek. Jak można spędzać święta samotnie? Przez chwilę walczyła ze łzami cisnącymi się do oczu, chociaż to nie ona powinna teraz płakać. Spojrzała na kobietę. Nagle wpadł jej do głowy jakiś pomysł. Spojrzała na Marcina. Chłopak chyba nie zrozumiał jej zamiarów. Po chwili wypaliła:
Możemy wejść? Moi rodzice wracają za dwie godziny, a myślę, że on — wskazała na chłopaka — również może urwać się na chwilę z domu, prawda Marcin? — tym razem chłopak zrozumiał.
       Pani Bogusia zgodziła się. Marcin i Aniela poinformowali rodziców gdzie są. Po chwili siedzieli już w trójkę, znaczy czwórkę, bo kociak pani Bogusi zajął czwarte krzesło, wokół stołu. Bombki na choince mieniły się odbitymi światłami lampek. Pani Bogusia przyniosła opłatek i podała go nastolatkom. Kot pomrukiwał cicho na swoim krzesełku powoli zapadając w sen.
♪ ♪ ♪
       Marta, wraz ze swoją mamą, wracała właśnie z zakupów. Znały sklep, który był otwarty nawet w święta, więc dokupiły jeszcze brakujące prezenty i zmierzały właśnie do domu. Szpilki obydwu pań postukiwały o zamarznięty chodnik. Marta ciaśniej owinęła się swoim płaszczem. W obydwu rękach trzymała pełne torby zakupów. Trochę rzeczy kupiły dla siebie, ale wydały tylko kilkanaście złotych więcej niż planowały.
Mamo, pośpiesz się! W takim tempie nigdy nie zdążymy schować prezentów pod choinką przed przyjazdem ciotki Kaśki.
Kotek, nie pośpieszaj, bo zaraz potłukę porcelanową lalkę dla Marysi, bądź pogubię autka dla Szymka.
       Przez chwilę szły w kompletnej ciszy. Państwo Bogaccy nie słyną z gadatliwości. Pan Kacper zostaje zwykle w domu, podczas gdy dwie młode kobiety wybywają na zakupy. Na przykład tak, jak dzisiaj. Mieszkali oni w centrum Spokojnej. Dwupiętrowe mieszkanie mieściło całą czteroosobową rodzinę i kilka zwierzaków. Antek był najmłodszym dzieckiem państwa Bogackich. Uczyli oni swoje dzieci kultury i szacunku do innych osób. Pieniądze były dodatkiem, który ułatwiał życie.
       Nagle Marta zatrzymała się przed jakimś domem. „Liliowa 28” - widniał napis na tabliczce. Malutki domeczek otaczał równie mały ogródek. Dach skryty był pod śniegiem. Za domem rosła stara brzoza, która zgubiła jesienią liście. Niski płotek odgradzał domek od reszty świata. Zdziwiona pani Bogacka postanowiła poczekać aż córka sama zacznie mówić. Jednak takiego potoku słów się nie spodziewała.
O, ja! To pani Bogusia! Pamiętasz ją mamo? Na pewno... Była moją wychowawczynią. To ona pchnęła mnie na drogę mody. Uwielbiałam ją! Czekaj, kto tam jest? Marcin! To jest brat... tego... jak on tam ma? Paweł, tak, Paweł! Chodził ze mną do klasy! Czekaj, czy to Aniela! To przecież córka twojej koleżanki z czasów studiów! Przypomnij jak ona miała na imię? Alicja?
Aleksandra... — wtrąciła pan Bogacka.
Właśnie! Aleksandra. Cudownie. Chodź się przywitać. Tak dawno nie widziałam pani Bogusi! Jeżeli pamiętam to od czasu, gdy wyjechałam do Wielkiej Brytanii. No, chodź, mamo!
       Marta otworzyła bramkę i podeszła do drzwi. Nacisnęła dzwonek i po krótkim „ Din, dong, dong, dan” otworzyła im drzwi pani Bogusia. Jakież było zdziwienie kobiety, gdy ujrzała swoją dawną uczennicę. Jeszcze większe było jednak, jak zobaczyła jej mamę, panią Bogacką. Bez zbędnych słów zaprosiła je do środka. Mała kulka, zwana Okruszkiem, również wypełzła ze swojego posłania aby przywitać gości.
Martusiu! Jak ty wypiękniałaś! Jesteś już taka dorosła, a ja nadal pamiętam jak umazałaś się cała klejem w pierwszej klasie!
Pani Bogusiu!
Wiem, wiem. Odłóżcie gdzieś te torby i bierzcie opłatek!
Miałyśmy wracać do domu... — powiedziała pani Bogacka.
Przecież chwilkę możecie spędzić z naszą trójką!
       Po chwili siedzieli już wszyscy razem. Pani Bogusia dostawiła jedno krzesło dla Marty. Kociak wskoczył na kolana swojej pani. Okazało się, że pozostała część rodziny państwa Bogackich utknęła w korku, dlatego niedługo potem w drzwiach małego domku stał sam pan Kacper wraz z Antkiem. Teraz już cała siódemka zasiadała przy stole, znaczy ósemka, jeżeli liczyć kota.
♪ ♪ ♪
       Nikt nie zauważył upływu czasu. Jedzenia wystarczyło dla wszystkich przybyłych. Śpiewali kolędy, śmiali się z minionych czasów, jedli i pili razem. Nikt nikomu nic nie wypominał. Nikt nikogo nie obrażał. Śmiech wypływał poza ściany domku i wznosił się echem ku niebu. Gwiazdy migotały spokojnie, czekając na nadejście dnia, aby znów zniknąć i udostępnić miejsce słońcu. Wiatr porywał śnieg z ziemi i rozrzucał go po chodniku. Światła latarni rozjaśniały ulice. Okruszek wraz z niedawnym wrogiem Reksiem, kundelkiem sąsiadów, chrapali smacznie w jednym pudełku.
       Nadszedł czas, aby się pożegnać. Państwo Bogaccy wyszli pierwsi. Marcin i Aniela zostali, aby pomóc pani Bogusi posprzątać. Wzięli się za mycie naczyń podczas, gdy kobieta zamiatała podłogę w jadalni. Aniela niosła wieżę talerzy, Marcin natomiast szklani i sztućce. Wrzucili wszystko do zlewu, znaleźli gąbkę i wzięli się do roboty.
       Dziewczyna zmywała naczynia, a chłopak je wycierał i układał na półce. Ciszę wypełniała tylko kolęda płynąca z głośników radia. Pierwsza zaczęła nucić melodię Aniela. „Wśród nocnej ciszy...” — słowa płynęły już z ust dziewczyny. „...głos się rozchodzi” — dokończył Marcin. Po chwili obydwoje śpiewali w najlepsze. Pani Bogusia weszła do kuchni, ale widząc tę scenę, postanowiła się wycofać. Aniela przekazywała Marcinowi talerze tanecznym krokiem. Wreszcie zauważyła, że wszystkie naczynia są już poustawiane na półkach i w szufladach. Odwróciła się do Marcina.
       Chłopak podszedł do dziewczyny. Kolęda zmieniła się na inną, spokojniejszą. Złapał ją za rękę. Dziewczyna z chęcią przyjęła zaproszenie do tańca. Po chwili wirowali po kuchni w rytm melodii. Aniela położyła powoli głowę na ramieniu Marcina. Widząc, że chłopak nie ma nic przeciwko, trochę się uspokoiła. Kolęda dobiegła końca. Marcin zatrzymał się, Aniela również. Stali przez chwilę, wpatrzeni w siebie jak w obrazek. Pierwszy poruszył się chłopak. Podszedł do dziewczyny. Spokojnie, pytająco, uniósł dłoń do jej twarzy. Nie protestowała. Powoli, nieśpiesznie pocałował ją.
       Zostawmy jednak kilka następnych chwil tylko im samym. Później dokończyli sprzątanie jadalni i udali się do swoich domów. Jeszcze na długo zapamiętają te święta. Teraz należy jednak jeszcze spędzić czas z rodziną. Co prawda długo nie mogli się rozstać, przez co później musieli niemal biegiem wracać do domów. Reksio został u pani Bogusi na noc. Marcin nie chciał go już budzić. Spali więc dalej w najlepsze z Okruszkiem.
♪ ♪ ♪
       Pani Bogusia nie spodziewała się, że spędzi te święta w tak miłej atmosferze. Siedziała teraz wspominając żarty i wspólne kolędowanie. Ziewnęła. Spojrzała na swojego pupila i jego nowego kolegę. Powinna wziąć z nich przykład. Wstała i poszła do łazienki, aby zaraz potem zakopać się w kołdrze i zapaść w sen.
       Państwo Bogaccy doczekali się przyjazdu cioci Kasi. Maluchy od razu rozpakowały prezenty, aby później jeszcze do nocy bawić się nowymi zabawkami. Starsi natomiast przegadali większość czasu i powspominali dawne czasy. Wreszcie wszyscy wybrali się na pasterkę. Ciocia Krysia i reszta rodziny postanowiła przenocować u państwa Bogackich. Dla nikogo nie zabrakło miejsca.
       Marcin wrócił akurat na dzielenie się opłatkiem. Opowiedział w skrócie miniony wieczór. Rodzina zasiadła do zastawionego stołu. Pierwsze dźwięki „Przybieżeli do Betlejem pasterze...” wygrał wujek Ryszard na swojej gitarze. Dziadkowie śpiewali najgłośniej, a reszta rodziny im wtórowała. Na koniec przyszedł czas na rozdanie prezentów. Rodzice dostali nowe zasłony do ich sypialni, dzieci wujostwa kilka zabawek, a Marcin nowy telefon.
       Aniela również miło spędziła czas z rodziną. Jednak wigilia w domu pani Bogusi wryła jej się tak głęboko w pamięć, że nie mogła się pozbyć wizji całkiem obcych ludzi, którzy razem tak świetnie się bawili. Wzięła do ręki skrzypce, ustawiła je sobie na ramieniu, przyłożyła smyczek i zaczęła grać. Cała rodzina zasłuchała się w jej grze. Również rodzina Marcina słuchała jej gry, zadzwoniła bowiem do chłopaka, a on włączył rozmowę na głośnik. Gdy skończyła rozległy się oklaski obu rodzin. Uśmiechnęła się.
       Jednak w tym wszystkim nie było najważniejsze to, że wszyscy dostali prezenty, nawet nie to, że Aniela i Marcin znów są razem. Liczyło się natomiast to, że nikt w wiosce Spokojna nie był samotny w te święta. Teraz cała okolica spała i jedynie gwiazdy migotały w rytm melodii jakiejś kolędy — nieznanej żadnemu człowiekowi. Ten jeden raz można było ją zrozumieć, słowa ich tajemnego języka:
Kochać i być kochanym.
Być szczęśliwym i obdarowywać szczęściem,
Żyć w zgodzie i dobroci.
Być tu i teraz oraz cieszyć się światem.
To jest klucz do idealnego życia...”
 
 
~KONIEC~
 
 
Opowiadanie autorstwa Chesshe.
 
 
 
       Halina Sołtys bardzo często opowiadała historie. Jak nikt inny potrafiła ukazać nieposkromioną głębię rzeczy tak najzwyklejszych, jak zwykłe potrafią być jedynie szare kamienie. Jej słowa wlewały w nie duszę, prawdziwą oraz żywą. Odsłaniały coś, co do tej pory było skrzętnie ukryte, chronione powłoką nijakich barw i prostych kształtów. Kobieta za sprawą kilku prostych słów obdzierała każdą rzecz, o której mówiła z całej zwykłości, na jaką zapracował sobie dany przedmiot przez wieki. A mówiła dużo, o różnych rzeczach. I robiła to w sposób tak delikatny, tak subtelny, jakby obchodziła się z kwiatem róży, kruchym oraz łamliwym, a jednak potrafiącym zadać bolesne rany.
       Było w tym coś, co zasługiwało na niepomierny szacunek, ale również nutka czegoś słonawego, maleńkie ziarno niepokoju, które zakleszczyło się w głębi serca niczym ostre szczęki metalu, zakorzeniając się tam już na zawsze. Uczucie to było tak rażące, iż nie dawało szansy nigdy zapomnieć o wartości słów starszej kobiety. Słowa bowiem są o stokroć groźniejszą bronią niźli czyny.
○ ○ ○
       Kobieta szybkim krokiem przemykała między słabo oświetlonymi korytarzami szpitalnych pięter. Podeszwy jej butów wybijały równomierne, nieco nerwowe stukoty, w głuchej ciszy brzmiące niczym strzały z karabinów. Było już po godzinie policyjnej, więc większość personelu wróciła do swoich domów. Jedną z wciąż znajdujących się na terenie szpitala osób była woźna, pani Białecka, od której Halina odebrała przed chwilą klucze. Wystarczyło jedynie zamknąć trzecie, niemal nieużywane piętro i młoda kobieta mogła wracać do siebie.
       Halina zasunęła rdzewiejącą furtkę, wzdychając jedynie na protestujący jęk zawiasów. Droga dłużyła jej się niemiłosiernie, gdy zamykała kluczyki do trzeciego piętra za drewnianą gablotką. Niecały tydzień dzielił ją od Świąt Bożego Narodzenia i nic nie mogła poradzić na zalewającą ją ekscytację. Zawsze uwielbiała świąteczny czas. Cała rodzina zjeżdżała się wtedy w jedno miejsce, by razem dzielić się opłatkiem i śpiewać kolędy. To właśnie ten szczególny dzień kobieta uważała za najbardziej wyjątkowy, ponieważ nie liczyły się drobne zgrzyty czy większe kłótnie. Ważne było, że są razem i to świadomość tego faktu sprawiała, iż jej serce miało ochotę wyśpiewywać arię o świetności Świąt Bożego Narodzenia. Jedyne czego żałowała, to to, iż nie może być tak codziennie.
       Kobieta skierowała się w stronę klatki schodowej, jednak przystanęła w pół kroku i powoli odwróciła w stronę rzędu pomieszczeń dla pacjentów. Opatrzone dwucyfrowymi numerami drzwi prężyły się dumnie wzdłuż korytarza. Od prawie wszystkich pomieszczeń, za wyjątkiem jednego biła porażająca ciemność. Jedyny oświetlony pokój tej nocy nosił numer pięćdziesiąt dziewięć. Halina aż do tej pory nie miała pojęcia, iż ktoś wreszcie zajął to pomieszczenie.
       Zazwyczaj przypisywano je w nagłych wypadkach lub gdy nie było już nigdzie indziej miejsca, dlatego młoda kobieta była niezwykle ciekawa na kogo padło tym razem. Powszechnym faktem było, że nikt, kto tam zamieszkał nie wychodził z niego o własnych siłach. Najczęściej ludzie mieszkający tam po wypis wyjeżdżali w trumnie i to było przykre. Halina nigdy nie lubiła patrzeć jak w tym pokoju ulatuje życie z silnych i zdrowych dotąd organizmów.
       Kobieta podeszła do okna pokoju i przytknęła drżące palce do chłodnej, szklanej tafli. Nie wiedziała co dzieje się z jej rękoma. Może to ze zmęczenia, a może po prostu bała się zobaczyć kolejną osobę, skazaną na zgubny los.
       Jej usta zadrżały niebezpiecznie, a oczy rozszerzyły się w niemym zaskoczeniu. Za grubą warstwą szyby, na wąskim łóżku, okryta białą pościelą leżała dziewczynka. I wtedy pierwszy raz w życiu Halina poczuła, że nie wie co zrobić.
○ ○ ○
       Następnym razem, gdy Halina przechodziła obok pamiętnego pokoju, pomyślała, że może jeszcze wszystko się ułoży. W jej pamięci wciąż majaczył się rozmyty obraz twarzy dziewczynki, wykrzywionej w smutnym grymasie, co w połączeniu z niepokojącą, wręcz śmiertelną bladością jej skóry dawało naprawdę smutny efekt i ogromny żal ścisnął serce Haliny. Kobieta od zawsze kochała dzieci i nie potrafiła stać obojętnie, gdy któreś z nich było krzywdzone, dlatego nie wahając się ani chwili dłużej podeszła do drzwi pokoju, które odgradzały ją od dziewczynki.
       Lekko je uchyliła i zajrzawszy do środka, dostrzegła dziecko, to samo co zeszłej nocy. Ale tym razem nie było samotne. Dziewczynka siedziała skulona na łóżku, wtulając się w tors jakiegoś mężczyzny, który najpewniej był jej ojcem. Nieznajomy również nie pozostawał obojętny, owijając silne ramiona wokół dziecka. Twarz miał schowaną w ciemnych włosach dziewczynki, a jego ramiona trzęsły się spazmatycznie. Halina nie miała pojęcia, czy powinna interweniować, więc jedynie przeniosła uważny wzrok na dziecko.
       Wprawdzie nadal było chorobliwie blade i wydawało się łamać w szczelnym uścisku mężczyzny, ale nie wyglądało na tak przygnębione, jak poprzedniego dnia. Na twarzy drobnej dziewczynki gościł uśmiech tak wielki, iż Halina, gdyby nie wiedziała lepiej, pomyślałaby, że tak naprawdę to mężczyzna tulący dziecko jest chory, a jego córka go pociesza. To było pokrzepiające i kobieta zamierzała wycofać się powoli, aby dać im trochę prywatności, nawet jeżeli pozostała dwójka nie zdawała sobie sprawy z jej obecności, ale coś nie pozwoliło jej opuścić pomieszczenia.
       Zamarła z ręką na klamce, jednym okiem przeskakując chaotycznie po twarzy dziewczynki, szukając na niej tego czegoś. Nie na darmo mówi się, iż oczy są zwierciadłem duszy, ale Halina ten jeden raz naprawdę nie pragnęła niczego tak bardzo, niż aby to przysłowie nie pokrywało się z rzeczywistością. Niestety, tym razem los nie był dla niej łaskawy. Uśmiech dziecka nie sięgał oczu.
○ ○ ○
       Nie wiedziała dlaczego spojrzenie małej pacjentki tak ją wystraszyło. Gdy tylko napotkała wzrokiem te puste oczy, poczuła nagłą potrzebę by wyjść. Natychmiast.
       To nie było normalne i Halina doskonale zdawała sobie z tego sprawę, mimo to nie potrafiła wyzbyć się z pamięci tego obrazu. Sytuacja sprzed chwili tak nią wstrząsnęła, iż pod skórą nadal wyczuwała zimne igiełki, paraliżujące całe jej ciało. Halina wzięła drżący haust powietrza, gwałtownie zatrzaskując metalową szafkę, w której przechowywała ubrania na zmianę.
       Nadal była roztrzęsiona i chyba pierwszy raz w swojej karierze pielęgniarki cieszyła się, że Krystyna zgodziła się zamienić z nią godzinami pracy. Do tej pory prosiła ją o to jedynie kilka razy, a to i tak z ciężkim sercem. Jej wyrzuty sumienia odganiały jedynie myśli, że jeśliby tego nie zrobiła, jej dzieci nie poradziłyby sobie same.
       Kobieta zapięła płaszcz, po czym skierowała się do wyjścia, jednak przystanęła przy drzwiach pokoju lekarskiego. W środku słychać było głosy kilku kobiet, rozmawiających dość głośno. Halina wśród nich rozpoznała pełen niedowierzania głos Krystyny:
      — Jesteś tego pewna, Jolu?
      — Oczywiście. Po prostu wszedł tutaj, zapytał co z Elizą, a gdy odpowiedziałam mu, że... On po prostu wstał i wyszedł. — Ten głos zdecydowanie musiał należeć do ordynatorki. Starsza kobieta wydawała się nie pojmować tego, co się właściwie stało. Ale jej słowa brzmiały interesująco i Halina postanowiła posłuchać ich rozmowy jeszcze przez chwilę.
      — Nie pobiegłaś za nim? Przecież chodziło o jego córkę! — powiedziała nagle wzburzona Krysia, natomiast Halina miała nieprzyjemne wrażenie, iż wie o kim mówią obie kobiety.
      — Złapałam go dopiero przy wyjściu ze szpitala, a kiedy zapytałam go czy zostanie z małą, odpowiedział, że to nie jego problem. Rozumiesz to, Krysiu? Nie jego problem! Co za nieczuły drań! 
       Halina stała jeszcze przez chwilę przy drzwiach pokoju lekarskiego, nie potrafiąc zebrać myśli. Jak okrutny musiał być ten człowiek, zostawiając swoje dziecko, gdy ono zachorowało? Kobieta nie mogła tego pojąć, jej samej nie mieściło się to w głowie. Porzucić własne dziecko... .
       Po kilku, a może kilkunastu długich minutach stania w bezruchu Halina wreszcie ruszyła w stronę wyjścia ze szpitala. Nogi miała ciężkie, niczym wykonane z ołowiu. Przez resztę drogi do domu jej myśli błądziły wokół małej, śmiertelnie chorej dziewczynki, która została zupełnie sama w przeddzień Wigilii.
○ ○ ○
       Wysoka, szczupła kobieta, odziana w płowy, nadgryziony przez ząb czasu płaszcz stała niepewnie przed drzwiami pokoju numer pięćdziesiąt dziewięć, trzymając w lewej ręce mały pakunek, przewiązany czerwoną wstążką, natomiast prawą dłoń nieruchomo zawiesiła kilka centymetrów od ogromnego kawałka drewna, zupełnie jakby drzwi miały ją ugryźć, jeśli tylko przeniesie rękę zbyt blisko. Halina Sołtys chyba jeszcze nigdy nie czuła się tak niepewnie. Chociaż niczego nie mogła być pewna przy tym dziecku. Od chwili gdy zobaczyła tę dziewczynkę, nie mogła przestać myśleć jak jej pomóc, co było dość niecodzienne, zważywszy, iż widziała ją ledwie dwa razy.
       Ścisnęła mocniej pakunek w dłoni, decydując się w jednej chwili. Przecież mnie nie ugryzie, pomyślała Halina, najwyżej połknie w całości. Wzięła uspokajający wdech i zapukała głośno. Nie słysząc żadnej odpowiedzi, kobieta nacisnęła klamkę i pchnęła drewniane drzwi.
       Halina rozejrzała się niepewnie po pomieszczeniu, czując jak cały rezon i odwaga, jaką udało jej się zebrać nagle wyparowuje. Uspokój się, zganiła się w myślach, to najzwyklejszy pokój, nic strasznego. Faktycznie, ściany były pomalowane jasnobłękitną farbą, która gdzieniegdzie zaczęła już odpadać, odsłaniając gołe tynki. W rogu pomieszczenia stało wąskie lecz wyglądające na wygodne łóżko, okryte białą, świeżą pościelą.
       Kobieta czuła jak oczy dziewczynki wygodnie usadowionej na meblu wwiercają jej się w czaszkę, zupełnie jakby mała chciała ujrzeć jej duszę. Halina uśmiechnęła się ciepło, niepewnie.
       Dziecko przez moment wpatrywało się w nią uważnie, oczy dziewczynki przesuwały się po twarzy Haliny, jakby szukając tam jakiejś konkretnej rzeczy. Prawdopodobnie dziewczynka znalazła to, czego oczekiwała, bo uśmiechnęła się promiennie, prezentując kobiecie niemal całe swoje uzębienie.
       Halina odetchnęła z ulgą, niespodziewanie myśląc, że ten dzień jednak nie skończy się tak źle, jak przypuszczała. Może to nawet będą jej najpiękniejsze święta?
      A kiedy mała wyjawiła jej swoje imię pełnym szczęścia, melodyjnym głosem, kobieta już była pewna, że dobrze wybrała, decydując się jednak przyjść do pechowej sali w Wigilię.
☺ ☺ ☺
 
Dziękujemy za uwagę.
Na zakończenie mamy jeszcze pytanie do czytelników – lubicie fanfiction? Jeśli tak, który fandom podoba Wam się najbardziej? W związku z aktualizacją niektórych zakładek ta informacja niezwykle nam się przyda.
 
PS. Zauważyliście może, że ten wpis jest jak na razie najdłuższy ze wszystkich na blogu?


1 komentarz:

  1. WITAJU! :D
    Wreszcie mam czas i chęci, aby tutaj zerknąć. O matko... Jak mnie dużo ominęło! Ale nie ma nad czym biadolić — trzeba się za czytanie wziąć!

    Ostrzegam, że nie czytałam na tyle dokładnie, by wyłapywać jakieś błędy. Jeśli faktycznie rzucą mi się w oczy, to je wypiszę. ;)
    Teoretycznie w narracji trzecioosobowej nie powinny pojawiać się wykrzykniki i znaki zapytania, bo są one przeznaczone dla pierwszej, ale mi to kompletnie nie przeszkadza, bo sama zadaję narratorem pytania i myślę, że to po prostu kwestia stylu autora.
    Jeżeli próbowałeś mnie rozdrażnić, to gratulacje!, udało ci się! - Co się stało z interpunkcją? o.o Wykrzyknik kończy zdanie i nie pisze się po nim przecinka. Słowo udało powinno być od wielkiej litery i zaczynać kolejne zdanie.
    O! Teraz zauważyłam coś ważnego, Leati! Jeśli po wypowiedzi bohatera nie piszesz powiedział, krzyknął itd. to stawiasz kropkę i np. uśmiechnął się piszesz od wielkiej litery.
    W środku opisy również używasz półpauz lub pauz — nie dywizów. Dywizy służą jedynie do rozdzielania słów jak biało-czerwony lub przenoszenia słowa do następnego wersu (w druku).
    Miniaturka była naprawdę przyjemna i miło się ją czytało. Czułam ten świąteczny klimat, choć jest już prawie luty. Oby następne twoje dzieła również miały taki nastrój. :)

    Miniaturka number two.
    W jej pamięci wciąż majaczył się rozmyty obraz twarzy dziewczynki(...) — Majaczył, bez się.
    Ale to króciutkie było w porównaniu z poprzednią! Ale równie urocze i miłe do czytania. Może klimat świąteczny nieco mniejszy, ale nadal było go czuć. ^^

    Ogółem rzecz biorąc sprawdźcie, to pod względem powtórzeń i przecinków, bo nie chciało mi się ich wypisywać, a występowały.
    Miłego dnia!
    Pozdrawiam. X

    OdpowiedzUsuń