Hello!
Nie było co prawda w środę notki, ale wybaczcie. Jak wiecie pracujemy nad "Cyklem Utraconej Wiary". Dzisiaj zamieszczam niezależne opowiadanie. Nie będzie kontynuacji, mimo iż kończy się niejednoznacznie... chociaż w przyszłości - kto wie? Pisałam to dawno temu, ale mam nadzieję, że nie jest złe. Bez
niepotrzebnego przedłużania, życzę miłego czytania!
♪ ♪ ♪
Biegła
przez las. Łuk zwisał przerzucony przez jedno ramie, a sakwa ze
strzałami obijała się o plecy. Dziewczyna nie zważała na gałęzie smagające jej twarz. Włosy
miała pozlepiane zaschniętym błotem. Z oczu dało się wyczytać
tylko skupienie i wycieńczenie. Z oddali słychać
było cichnące odgłosy pogoni. Jeszcze gdzieś między
drzewami prześwitywał płomień pochodni. Śnieg co chwila zsuwał się
z wyższych partii gałęzi i wpadał jej za koszulę. Buty zapadały
się w grząskie podłoże, co dodatkowo utrudniało ucieczkę. Poziom adrenaliny powoli spadał i górę brało wyczerpanie. But po
raz kolejny zapadł się w błocie. Krzyknęła zasłaniając twarz
przed upadkiem. Uderzyła o ziemię. Z każdym upadkiem było jej
coraz ciężej wstawać. Łuk boleśnie wbił jej się pomiędzy
żebra.
Uniosła
się najpierw na rękach, po czym uklękła. Spojrzała za siebie.
Pogoń została daleko w tyle. Było słychać już tylko
rozwścieczone zwierzęta, rozpaczliwie domagające się zdobyczy.
Poczuła jak do oczu cisną jej się łzy. Wybuchnęła cichym
szlochem. A więc tak! Dali radę ją przepędzić! Wie, że nie ma
po co tam już wracać. Na nowo wezbrał w niej bunt. Tak nie może
być! Nie wygrają z nią tak łatwo! Może i tam nie wróci, ale
znajdzie sposób aby pokazać, że jest silniejsza niż im się
wydaje. Spojrzała na siebie. Mimo zamglonego wzroku widziała w
jakim stanie jest jej ubranie - poszarpane, mokre i ubłocone.
Ponieważ była wczesna wiosna, to śnieg zaczął topnieć. Przed jej ustami tworzyła
się para. Westchnęła. Dookoła niej nadal utrzymywała się biała
pierzyna.
Z
rozważań wyrwał ją jakiś dźwięk. Zerwała się na równe nogi.
Zdjęła łuk i drżącymi rękami wyjęła jedną strzałę.
Wycelowała i czekała. Szmer stawał się coraz głośniejszy. Jej
oczy rozszerzały się z każdą chwilą. Strach ponownie opanował
jej ciało. Zaczęła drżeć mimo woli. Nagle z krzaków wybiegł
wilk. Stanął przed nią i wszystkowiedzącymi oczami chłonął
widok. Przysiadł na tylnych łapach. Był szary i cały mokry od
topniejącego śniegu. Z niewyobrażalną ulgą opuściła łuk. Strzałę
schowała ponownie do sakwy. Wilk przekrzywił łeb w jedną stronę.
— Co
się tak patrzysz?
Na te
słowa uniósł łeb i zawył. Mimo rozpaczy musiała się
uśmiechnąć. Podeszła do niego i pogłaskała go po łbie. Gdy
przestała ponownie trącił jej rękę. Jeszcze raz poczochrała
jego miłą w dotyku sierść, po czym wstała.
Spojrzała
przed siebie. Poczuła jak kolejne łzy cisną jej się do oczu.
Niepokój ogarniał ją z każdym postawionym krokiem. Czy przeżyje
konsekwencje swoich czynów, jakimi jest ucieczka i przeżycie?
Niepewność i strach o przyszłość nie dawały jej spokoju.
Spojrzała na wilka. On tylko ponownie przekrzywił głowę, zamrugał
przyjaźnie i również wstał. Dziewczyna w duchu ucieszyła się,
że chociaż ma jakiegoś towarzysza podróży. Podniosła łuk z
ziemi czerwonymi z zimna palcami i zaczęła iść dalej. Wilk szedł
spokojnie za nią. Przeszła już spory odcinek drogi. Powoli się
uspokajała. Pogoń dawno się wycofała, więc jeden problem z
głowy. Jednak miała się o co jeszcze martwić. Stawiała krok po
kroku. Martwiła, że ktoś
może ją wytropić po błotnych śladach na nieskazitelnie białym
śniegu. Jednak przecież niedługo śnieg stopnieje, a ona powinna
być wtedy daleko. Zwolniła. Przed nią roztaczał się bór z
młodymi drzewkami posadzonymi chyba przez leśniczych, jednak nie
mogła stwierdzić tego na pewno. Spojrzała przez ramię na wilka.
Widać mu też nie uśmiechało się przedzieranie przez gałęzie.
Rozchyliła
jedną, potem drugą i szła dalej. Tu przynajmniej podłoże było mniej
grząskie. Zamknęła oczy i brnęła dalej. W końcu, gdy nie mogła
wymacać już żadnej gałęzi, stanęła. Z gąszczy właśnie
wyszedł wilk. Otrzepał się z igieł i rzepów po czym przysiadł.
Otworzyła oczy. Przed nią nie było już podmokłego i zaśnieżonego lasu, tylko
drzewa z bujnymi zielonymi koronami, krzewy z owocami i ptaki
przecinające z zawrotną szybkością powietrze. Wyglądał jak
każdy inny las w lecie. Sama nie wiedziała dlaczego zaniepokoiło
ją to. Przecież się tego spodziewała – najpierw zima, a później
lato, albo ewentualnie wczesna jesień.
Nagle
wilk podbiegł, chwycił i wyrwał jej z ręki łuk, tak, że nie
zdążyła zareagować. Z zawrotną szybkością przeskoczył przez
kilka kamieni i znikną za drzewami. Próbowała go dogonić, ale
wilka nie dogoni nikt, tak wykończony jak ona. Wredna, zdradliwa
bestia! Chciała tylko zabawki do gryzienia! Mało w lesie gałęzi?! Straciła jedyną broń, strzały są teraz zbyteczne. Cisnęła
sakwą o ziemię i pohamowała chęć zdeptania jej, a sama usiadła
na kamieniu obok. Nie, tym razem się nie popłacze. Po co? Czy jej
to pomoże? Nie, tylko będzie jeszcze bardziej zmęczona. Oparła
łokcie na kolanach i skryła twarz w dłoniach. Po chwili usłyszała
wycie. Pewnie jest zadowolony ze zdobyczy. Wredny, nielojalny wilk!
Złość stawała się wręcz nieznośna i nie na miejscu. Co taki
wilk zrozumie? Stało się i koniec. Trzeba się ruszyć z miejsca,
bo noc się powoli zbliża.
Nagle usłyszała szelest i odgłosy
kroków. Może to tylko wilka tknęło sumienie? Raczej nie, przecież
zwierzęta nie mają takich odruchów. Nie zdołała przekonać nawet
sama siebie. W pierwszym odruchu rozejrzała się dookoła. Co można
użyć jako broni? Znalazła jakiś kij, pochyliła się po niego i
już słuchała uważnie. Marna obrona, ale zawsze coś. Wyprostowała
się, a jej srebrzyste włosy zasłoniły jej twarz niemal
całkowicie. I dobrze nikt nie musi wiedzieć jak wygląda, ani kim
jest. Była gotowa do ataku. Wytężyła słuch.
— Gdzie
ty mnie prowadzisz co? Co, Gray? Komuś ty znów łuk podwędził?
Głos
był miękki i donośny. Zdecydowanie należał do mężczyzny. Słowa
były coraz wyraźniejsze, a kroki głośniejsze. Poczuła, jak serce
tłucze się jej w klatce piersiowej, jak gardło zaciska strach, a
źrenice rozszerzają się. Stanęła na rozszerzonych nogach, zgięła
kolana, wyciągnęła rękę z kijem i czekała. Te kilka chwil
wydało jej się wiecznością. Już widziała zarys postaci i wilka.
Ponownie wyższe drzewko zasłoniło mężczyznę. Dziewczynie
zaczęła drgać ręka. Starała się opanować ogromny, tłumiony
strach. Najpierw z cienia wyszedł wilk, a zaraz po nim wysoki
mężczyzna. Początkowo nie zobaczył dziewczyny i patrzył na
wilka, który przysiadł niespodziewanie na tylnych łapach.
— A
tobie co?
Chłopak
trzymał jej łuk. Nie był starszy od niej. Miał brązowe włosy i
bardzo jasne, niebieskie oczy, a w nich był wyrazem troski i miłości. Opuściła swoją prowizoryczną broń.
Wyprostowała się i dostawiła jedną nogę do drugiej. Drugą,
wolną ręką ściągnęła z twarzy włosy i zarzuciła je do tyłu.
Wypuściła kij. Głuche echo rozeszło się po lesie. Dopiero w tym
momencie chłopak spostrzegł jej obecność. Spojrzał na nią z
uśmiechem. Jednak stopniowo radość w oczach wyparło zdziwienie i
to nie byle jakie. Otwierał lekko i zamykał usta, jakby chciał coś
powiedzieć. Jednak to ona pierwsza się opanowała.
— Konrad?Nie wierzyła własny oczom. On stoi przed nią, on, prawdziwy! Taki z krwi i kości, a nie taki z jej wyobraźni. Chwilę patrzyli na siebie z takim samym zdziwieniem w oczach. Uczucia walczyły w niej ze sobą. Czuła zdziwienia, jak i niewyobrażalną radość pomieszaną z miłością do chłopaka przed nią.
— Inga?
Co ty tu robisz?
Nagle
poczuła jak spod jej nóg ucieka grunt. Nie starała się niczego
złapać. Nie bała się. Wiedziała, że nawet jak zemdleje, jest
przy niej ktoś, kto nie da jej zrobić nic złego. Przed oczami
stopniowo pojawiała się czarna plama. Opadła najpierw na kolana.
Po jej policzkach pociekły łzy – łzy ulgi i radości. Chłopak
jednak był na tyle szybki, że zdążył złapać ją zanim upadła
na ściółkę. Ostatnie co zapamiętała to troskliwy głos
wymawiający jej imię i szary wilk liżący czule jej dłoń.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz